Rosie
Już od dwóch dni leżałam w szpitalu. Miałam dość. Jedyną pocieszającą rzeczą w pobycie tutaj były wizyty Maxa. Na szafce obok mojego łóżka stały czerwone róże, które wczoraj przyniósł mi Williams. W całym pomieszczeniu unosiła się ich woń. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu.
Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Zerwałam się z łóżka, lecz rana zaczęła mnie potwornie boleć, więc znów się położyłam i zwinęłam w kulkę. Poczułam, że mój gość usiadł obok mnie. Odwróciłam głowę i ujrzałam Maximiliana.
-Nic ci się nie stało? Nie powinnaś się tak zrywać. Z pewnością nie polepszy to twojego stanu- mówił.
-Tak, tak. Rozumiem. Wiesz może kiedy mnie wypuszczą?- spytałam.
-Jak się będziesz dobrze czuła.
-Już się dobrze czuję. Mogę wracać do domu?- usiadłam gotowa do wyjścia łapiąc się za jeszcze trochę bolący brzuch.
-A przed chwilą to co było?
-Zrobiło mi się zimno- lekko się uśmiechnęłam, a Max milczał- Co? Nie kupujesz tego?
-Nie.
-Aha, szkoda.
-Zrozum, że to dla twojego dobra Rosie- powiedział kładąc mi rękę na ramieniu. Czułam chłód jego dłoni. Spojrzał mi głęboko w oczy. W tym spojrzeniu można się było zatracić. Patrząc w nie, wciąż widziałam trójkę dzieciaków na plaży. Najwyraźniej to wspomnienie najbardziej zachowało się w mojej głowie. Gdy byliśmy mali, mieszkaliśmy w Liverpoolu. Ja, Clarie i Max. Wtedy, na plaży, wszystko się zaczęło. Opuszczona przez wszystkich, na wpół martwa leżałam na brzegu. Nagle się ocknęłam. Otworzyłam oczy i ujrzałam dwoje dzieci. Widziałam, jak bardzo się bali, jak bardzo chcieli pomóc. Chłopiec zaczął mnie wypytywać kim jestem i jak się tu znalazłam. Milczałam. Byłam zbyt roztrzęsiona wcześniejszymi wydarzeniami. To wszystko stało się tak szybko. Za dużo myśli kłębiło się naraz w mojej głowie. Drżałam z zimna. Nic dziwnego, bo w końcu byłam cała przemoczona, a woda w morzu zimna. Dziewczynka postanowiła pobiec po rodziców, aby się mną zajęli. Chłopak natomiast został mnie pilnować, ponieważ oboje wiedzieli, że mój stan był kiepski. Siedział w milczeniu. Ze strachem w oczach mi się przyglądał. Później przyszli rodzice dzieci, zabrali do szpitala, a potem przygarnęli. Tak w skrócie było- Rosie? Co ci jest? Kiepsko wyglądasz.
-Nie, nic mi nie jest. No i wiem, że to dla mojego dobra, ale wszyscy się w tą sprawę angażują, a ja muszę siedzieć tu jak w klatce i odpoczywać.
-Prawie nikt się w to nie angażuje, Rose.
-Co? Nawet po tym jak mnie postrzelono?
-Bardziej zajęliśmy się szukaniem bezpiecznej kryjówki.
-Czyli nikomu nie chce się znaleźć sprawców tego czynu?
-Mi się chce. Jestem już blisko. Nie tylko odnalezienia sprawców tego czynu, ale i tego, który zamordował Grimes. Twoja krzywda stała się jakby moim motywatorem do dalszych działań. Ale wolałbym nie być zmotywowany jeśli miałabyś przez to cierpieć- powiedział, po czym złapał mnie za rękę i przysunął ją do swoich ust. Zarumieniłam się.
-Miło mi to słyszeć- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
-Będę cię odwiedzał codziennie zanim cię nie wypuszczą, a ty w zamian będziesz grzecznie czekać aż to nastąpi. Zgoda?- znów spojrzał mi w oczy.
-Codziennie?
-Tak.
-Obiecujesz?-brnęłam dalej.
-Obiecuję. Czy kiedykolwiek cię zawiodłem?
-Nie, ale...
-To dlaczego nie możesz mi po prostu zaufać?
-Nie wiem... Boję się.
-Czego?
-Że coś ci się stanie- łzy napłynęły mi do oczu i mocno się w niego wtuliłam.
-Rose... Nie widzę powiązania z...
-Rodzice też mi mówili, że mnie nie opuszczą. A później postanowiliśmy uciec z kraju...
-Tak, wiem...
-Spokojnie płynęliśmy statkiem... Nagle rozpętała się burza...
-Pamiętam, mówiłaś...
-Statek zatonął, a moja rodzina wraz z nim...
-Wiem, ale...
-Ale ja przeżyłam! Opuścili mnie! A obiecywali!- krzyczałam. Łzy lały się po mojej twarzy i spływały na koszulę Maxa. Cała się trzęsłam.
-Wiesz dobrze, że to nie ich wina- mocno mnie objął i pogłaskał po głowie niczym starszy brat- Spokojnie, ja jestem przy tobie i nie pozwolę, żeby stało się coś komukolwiek z nas. A przynajmniej się o to postaram.
-Biorę cię za słowo- prawie niezauważalnie się uśmiechnęłam i otarłam twarz rękawem.
-Czyli jak? Umowa stoi?-zapytał Maximilian, gdy już się uspokoiłam.
-Stoi- odparłam..
Po chwili Max kolejny raz spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami. Przeczuwałam co zamierza, lecz nigdy bym się tego po nim nie spodziewała. Powoli przybliżał twarz do mojej. Nagle usłyszałam dźwięk jego komórki. On nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
-To może być coś ważnego- powiedziałam.
-My jesteśmy w tym momencie najważniejsi i nic mi teraz nie przeszkodzi- odrzekł i mnie pocałował.
-Nie, nic mi nie jest. No i wiem, że to dla mojego dobra, ale wszyscy się w tą sprawę angażują, a ja muszę siedzieć tu jak w klatce i odpoczywać.
-Prawie nikt się w to nie angażuje, Rose.
-Co? Nawet po tym jak mnie postrzelono?
-Bardziej zajęliśmy się szukaniem bezpiecznej kryjówki.
-Czyli nikomu nie chce się znaleźć sprawców tego czynu?
-Mi się chce. Jestem już blisko. Nie tylko odnalezienia sprawców tego czynu, ale i tego, który zamordował Grimes. Twoja krzywda stała się jakby moim motywatorem do dalszych działań. Ale wolałbym nie być zmotywowany jeśli miałabyś przez to cierpieć- powiedział, po czym złapał mnie za rękę i przysunął ją do swoich ust. Zarumieniłam się.
-Miło mi to słyszeć- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
-Będę cię odwiedzał codziennie zanim cię nie wypuszczą, a ty w zamian będziesz grzecznie czekać aż to nastąpi. Zgoda?- znów spojrzał mi w oczy.
-Codziennie?
-Tak.
-Obiecujesz?-brnęłam dalej.
-Obiecuję. Czy kiedykolwiek cię zawiodłem?
-Nie, ale...
-To dlaczego nie możesz mi po prostu zaufać?
-Nie wiem... Boję się.
-Czego?
-Że coś ci się stanie- łzy napłynęły mi do oczu i mocno się w niego wtuliłam.
-Rose... Nie widzę powiązania z...
-Rodzice też mi mówili, że mnie nie opuszczą. A później postanowiliśmy uciec z kraju...
-Tak, wiem...
-Spokojnie płynęliśmy statkiem... Nagle rozpętała się burza...
-Pamiętam, mówiłaś...
-Statek zatonął, a moja rodzina wraz z nim...
-Wiem, ale...
-Ale ja przeżyłam! Opuścili mnie! A obiecywali!- krzyczałam. Łzy lały się po mojej twarzy i spływały na koszulę Maxa. Cała się trzęsłam.
-Wiesz dobrze, że to nie ich wina- mocno mnie objął i pogłaskał po głowie niczym starszy brat- Spokojnie, ja jestem przy tobie i nie pozwolę, żeby stało się coś komukolwiek z nas. A przynajmniej się o to postaram.
-Biorę cię za słowo- prawie niezauważalnie się uśmiechnęłam i otarłam twarz rękawem.
-Czyli jak? Umowa stoi?-zapytał Maximilian, gdy już się uspokoiłam.
-Stoi- odparłam..
Po chwili Max kolejny raz spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami. Przeczuwałam co zamierza, lecz nigdy bym się tego po nim nie spodziewała. Powoli przybliżał twarz do mojej. Nagle usłyszałam dźwięk jego komórki. On nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
-To może być coś ważnego- powiedziałam.
-My jesteśmy w tym momencie najważniejsi i nic mi teraz nie przeszkodzi- odrzekł i mnie pocałował.
----------------
No i nadszedł czas na rozdział VII, dla niektórych upragniony i najważniejszy rozdział (pozdrawiam niektórych). Mam nadzieję, że już więcej nie będę musiała robić takich rozdziałów.