środa, 31 sierpnia 2016

Rozdział IX

Laura

  Gdy dojechałam na miejsce tragedii, moi znajomi już na mnie czekali. Niepewnym krokiem weszłam do pomieszczenia. Emily Grimes leżała na zakrwawionej podłodze z kulką w głowie. Nie był to przyjemny widok, ale jej siostra wyglądała znacznie gorzej. Kiedy usłyszałam, że znaleźli ciało Emily pomyślałam, że to jakiś żart. Lecz teraz, gdy stałam przy jej truchle, przestało być to dla mnie abstrakcją. Niestety. Mówili, że nie miała wrogów. Że była tą lepszą z rodzeństwa i wszyscy ją uwielbiali. Najwidoczniej się mylili.
  W kącie pokoju stał zdruzgotany Richard. Dziewczyna była jego najlepszą przyjaciółką, to był dla niego mocny wstrząs. Współczuję facetowi. Tyle emocji w tak krótkim czasie nie wpływa dobrze na psychikę. Nagle poczułam chłodną dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłam wzrok w stronę jej właściciela. Był to Anthony. Zdziwiłam się, co prawdopodobnie było po mnie widać.
 -Wyluzuj Ginny. Nic ci przecież nie zrobię- odezwał się spokojnym głosem.
 -Ginny? Nikt tak do mnie nigdy nie mówił. Skąd ci to przyszło?
 -Od twojego drugiego imienia. Jeśli ci się nie podoba to mogę tak do ciebie nie mówić.
 -Coś ty. Jest całkiem spoko. Możesz przy tym zostać.
 -Tak jest ma'am- uśmiechnął się Tony. Lekko zachichotałam, co sprawiło, że wszyscy zgromadzeni spojrzeli na nas zbulwersowanym wzrokiem.
 -Chyba powinniśmy stąd wyjść, zważając na sytuację panującą w tym pomieszczeniu. Raczej śmieszkowanie nie jest tu mile widziane- złapałam chłopaka za rękę i pociągnęłam w stronę wyjścia- Widzę, że humorek dopisuje. Co się stało, że masz taki dobry nastrój?
 -Ja miałem w ogóle zły nastrój?- zaśmiał się. Facet bardzo dobrze ściemniał. Byłby dobrym przestępcą.
 -Zajmijcie się z łaski swojej śledztwem. Poflirtujecie sobie kiedy indziej- usłyszałam głos Mycrofta. Twarz oblała mi się rumieńcem, tak samo jak i Anthony'emu.
 -Ja tu nie pasuję. Przecież to wy jesteście od myślenia- odparł Tony.
 -To chociaż nie przeszkadzaj Laurze. A ogółem to masz jakieś teorie Sharpe?
 -Wydaje mi się, że następnym celem mordercy może być Richard.
 -Dobrze kombinujesz. Jednak Anthony'emu dobrze zrobi twoje towarzystwo. Może w końcu nauczy się myśleć.
 -Oj bez przesady. Nie bądź taki ostry...
 -Proszę, mogłabyś się nie mieszać w nasze rozmowy Ginny?- spytał Tony.
 -Dobrze już, dobrze, nie będę wam więcej wchodzić w drogę- lekko się zaśmiałam i od nich odeszłam. Idąc, dalej słyszałam ich kłótnię. Nagle ujrzałam Maxa rozmawiającego przez telefon. Oczywiście, zachowałam się jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało i podeszłam trochę bliżej, aby usłyszeć z kim i o czym rozmawia. Co jak co, ale taka przyjaciółka to prawdziwy skarb.
 -To była twoja sprawka?- rozmawiał- A może to był któryś z twoich ludzi? No w sumie racja. A, no faktycznie, zapomniałem o nim. Jakie niby powody? Nie kpij sobie ze mnie, ok? Kto następny? Uważaj, bo ci uwierzę. Ta, jasne. Kiedy? Ok, będę. Jasne, że nikt nie wie, nie jestem głupi. Dobra, to do zobaczenia- rozłączył się. Zaczęłam coś podejrzewać i chyba każdy się domyśli co. Podeszłam do mężczyzny jak gdyby nigdy nic mimo, że w duszy ogarniał mnie niepokój.
 -Jak tam u Rosie?- spytałam.
 -Dobrze- uśmiechnął się- Jest z nią coraz lepiej. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, niedługo wyjdzie ze szpitala.
 -A co z wami?
 -Ehmmm... Co ma z nami być? Nic się nie dzieje- odwrócił wzrok.
 -Ta, jasne. Normalnie nie jesteś taki szczęśliwy. Powiedziałeś jej?
 -Uhm... Co jej miałem powiedzieć?
 -Ty dobrze wiesz co. Dobra, widzę, że jej powiedziałeś. Jak zareagowała?
 -No, normalnie. A jak miała zareagować?
 -Dobra, ten temat chyba zakończę. Z kim rozmawiałeś? Z nią?- weszłam na głęboką wodę.
 -Nie, z Tomem.
 -Tom jest tutaj.
 -Aaa, że teraz. No to tak, z nią- to kłamstwo mu nie wyszło. Widziałam, że się denerwuje. Nie dziwię się. W takiej sytuacji też bym się denerwowała.
  Nagle przez myśl przeszedł mi pewien pomysł. Co, jeśli on mnie zauważył? Mógł zmienić temat, aby wprowadzić mnie na fałszywy trop. Ale po co? Może prowadził drugie śledztwo z kim innym, ale zdawał sobie sprawę, że nie powinien tak robić? Ale czy nie wierzyłby w umiejętności detektywistyczne Holmesów? Niestety, nie znam go na tyle dobrze, aby móc określić co jest prawdą, a co kłamstwem. Nawet gdyby coś, to wiedziałam, że pewnie niedługo się dowiem. Lecz dla naszego bezpieczeństwa musiałam zachować wszelkie środki ostrożności.  Postanowiłam skupiać teraz na nim większą uwagę.Jeśli coś się działo, musiałam mieć pewność, o co chodzi. Gdybym się pomyliła, nasza przyjaźń zakończyłaby się z hukiem.
  Jeszcze przez jakiś czas 'węszyłam' na miejscu zbrodni, a później poprosiłam swoją siostrę o o przetrzymanie u niej w domu. Nie miałam ochoty wozić się do Burton. Zaplanowałam, że gdy sprawa będzie już zamknięta, zaproponuję ponowną przeprowadzkę do Londynu. Nigdy nie lubiłam długich wyjazdów samochodem, a mieszkanie tam niestety mnie do tego zmuszało.

-----------------------

Tak. Wróciłam. Tęskniliście?

piątek, 5 sierpnia 2016

Rozdział VIII

Clarie

  Pomimo wielu prób skontaktowania się z bratem, ten dalej się o mnie nie odzywał. Nie rozumiem go. Najpierw namawia mnie do udziału w jakimś śledztwie,  gdy nareszcie chcę się w to włączyć on nie chce odebrać głupiego telefonu. Gdzie w tym logika? Postanowiłam zadzwonić do Jess i to ją poprosić o zawiezienie do tamtego domu w Burton. Bez większych problemów się zgodziła. Wyszłam na dwór i tam  czekałam, aż się zjawi.
  Po dwunastu minutach dziewczyna podjechała pod mój dom. Weszłam do auta. Powitałyśmy się bez entuzjazmu. Bardzo żałowałam, że Max ode mnie wtedy nie odebrał. Z Jessicą nie darzyłyśmy się zbytnią sympatią. Nie pamiętam o co poszło, ale o coś na pewno.
 -Jakby nie można było znaleźć sobie kryjówki gdzieś bliżej- burczała pod nosem siostra Laury.
 -A jak daleko to jest?- zapytałam.
 -Wystarczająco daleko, żeby można było narzekać- odparła Jess. Jej ton głosu mnie zdenerwował. Aby się uspokoić założyłam słuchawki i zaczęłam słuchać muzyki. Przez resztę drogi siedziałyśmy w milczeniu. Gdy  dotarłyśmy na miejsce, szybko wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Otworzył mi wysoki blondyn.
 -To ty jesteś Clarie?- odezwał się ciepłym głosem.
 -Tak, to ja. A kto pyta?
 -Jestem Thomas. Thomas Collins. Miło mi- podał mi dłoń- Słyszałem, że jesteś świetną malarką. Co dokładnie malujesz?
 -Ech... Nie przesadzałabym z tą świetnością. Maluję to, co mi się podoba. Nie mam określonej zasady.
 -Szacunek... Ja nie potrafię nawet drzewa narysować.
 -Nie bądź wobec siebie taki surowy. Każdy umie malować, ale we własnym stylu.
 -Możecie się już łaskawie ruszyć?!- spytała niecierpliwym głosem Jessica. Nawet nie zauważyłam kiedy kobieta weszła do środka.
  Udaliśmy się do salonu. Na kanapie siedziała już Jess oraz jakiś mężczyzna. Usiadłam na fotelu i zaczęłam się zastanawiać czy będę miała czas namalować Burton.
 -Clarie?! To naprawdę ty?- zapytał mnie mężczyzna. Gdy spojrzałam na niego uważniej, uświadomiłam sobie, że był to mój stary znajomy- Anthony.
 -Anthony? Sorry, nie poznałam cię. Zmieniłeś się...
 -Dobra, przejdziemy do konkretów czy nie?!- warknęła Jess.
 -Ok- zaczął Tony- Ktoś cię już wprowadzał w konkrety?
 -Nie, ale byłam na miejscu zbrodni.
 Weszłaś do środka?
 -Na max pięć sekund.
 -No to od początku. Taki jeden typek odciął babce głowę, jej ludzie postrzelili Rose, a my szukamy tego, który zabił tą kobitę.
 -Coś tu nie gra...
 -Poza tym na własną rękę szukamy tamtych złych ziomków.
 -No właśnie. Macie jakieś wskazówki?
 -Tak. Był to ktoś, kto pragnął zemsty.
 -Ale się dowiedziałam- westchnęłam- A wiecie coś na temat tamtych ludzi? Błagam, nie mów mi tylko, że byli jej ziomkami.
 -Informacje pozostają ściśle tajne. Tylko Max coś wie, ale nikomu o tym  ie mówi.
 -Cały Max. Jak mu na czymś zależy, robi to sam.. Pewnie dlatego nie odbierał telefonu.
 -Zapewne. Albo jest w szpitalu u Rosie...
 -To nie powód, żeby...- Anthony przerwał mi głośnym chrząknięciem. Gdy odwróciłam wzrok w jego kierunku spojrzał na mnie znaczącym wzrokiem- Myślisz, że nie wytrzymał?
 -Wiesz... Dziewczyna się prawie przekręciła to się wystraszył, że nie zdąży jej tego powiedzieć.
  Nagle zaczął dzwonić telefon Tony'ego. Wyszedł z pokoju i odebrał. Słyszałam jak krzyczy i klnie. Gdy skończył rozmawiać,  wbiegł do pokoju.
 -Grimes nie żyje- powiedział.
 -No już od dawna- odparła zaniepokojona Jessica.
 -Ale Emily. Musimy jechać- zarządził i szybko ruszyliśmy do samochodu.


--------------

Nareszcie kolejna osoba zginęła. Już mi się nudziło :)) 

czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział VII

Rosie

  Już od dwóch dni leżałam w szpitalu. Miałam dość. Jedyną pocieszającą rzeczą w pobycie tutaj były wizyty Maxa. Na szafce obok mojego łóżka stały czerwone róże, które wczoraj przyniósł mi Williams. W całym pomieszczeniu unosiła się ich woń. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu.
  Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Zerwałam się z łóżka, lecz rana zaczęła mnie potwornie boleć, więc znów się położyłam i zwinęłam w kulkę. Poczułam, że mój gość usiadł obok mnie. Odwróciłam głowę i ujrzałam Maximiliana.
 -Nic ci się nie stało? Nie powinnaś się tak zrywać. Z pewnością nie polepszy to twojego stanu- mówił.
 -Tak, tak. Rozumiem. Wiesz może kiedy mnie wypuszczą?- spytałam.
 -Jak się będziesz dobrze czuła.
 -Już się dobrze czuję. Mogę wracać do domu?- usiadłam gotowa do wyjścia łapiąc się za jeszcze trochę bolący brzuch.
 -A przed chwilą to co było?
 -Zrobiło mi się zimno- lekko się uśmiechnęłam, a Max milczał- Co? Nie kupujesz tego?
 -Nie.
 -Aha, szkoda.
 -Zrozum, że to dla twojego dobra Rosie- powiedział kładąc mi rękę na ramieniu. Czułam chłód jego dłoni. Spojrzał mi głęboko w oczy. W tym spojrzeniu można się było zatracić. Patrząc w nie, wciąż widziałam trójkę dzieciaków na plaży. Najwyraźniej to wspomnienie najbardziej zachowało się w mojej głowie. Gdy byliśmy mali, mieszkaliśmy w Liverpoolu. Ja, Clarie i Max. Wtedy, na plaży, wszystko się zaczęło. Opuszczona przez wszystkich, na wpół martwa leżałam na brzegu. Nagle się ocknęłam. Otworzyłam oczy i ujrzałam dwoje dzieci. Widziałam, jak bardzo się bali, jak bardzo chcieli pomóc. Chłopiec zaczął mnie wypytywać kim jestem i jak się tu znalazłam. Milczałam. Byłam zbyt roztrzęsiona wcześniejszymi wydarzeniami. To wszystko stało się tak szybko. Za dużo myśli kłębiło się naraz w mojej głowie. Drżałam z zimna. Nic dziwnego, bo w końcu byłam cała przemoczona, a woda w morzu zimna. Dziewczynka postanowiła pobiec po rodziców, aby się mną zajęli. Chłopak natomiast został mnie pilnować, ponieważ oboje wiedzieli, że mój stan był kiepski. Siedział w milczeniu. Ze strachem w oczach mi się przyglądał. Później przyszli rodzice dzieci, zabrali do szpitala, a potem przygarnęli. Tak w skrócie było- Rosie? Co ci jest? Kiepsko wyglądasz.
 -Nie, nic mi nie jest. No i wiem, że to dla mojego dobra, ale wszyscy się w tą sprawę angażują, a ja muszę siedzieć tu jak w klatce i odpoczywać.
 -Prawie nikt się w to nie angażuje, Rose.
 -Co? Nawet po tym jak mnie postrzelono?
 -Bardziej zajęliśmy się szukaniem bezpiecznej kryjówki.
 -Czyli nikomu nie chce się znaleźć sprawców tego czynu?
 -Mi się chce. Jestem już blisko. Nie tylko odnalezienia sprawców tego czynu, ale i tego, który zamordował Grimes. Twoja krzywda stała się jakby moim motywatorem do dalszych działań. Ale wolałbym nie być zmotywowany jeśli miałabyś przez to cierpieć- powiedział, po czym złapał mnie za rękę i przysunął ją do swoich ust. Zarumieniłam się.
 -Miło mi to słyszeć- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
 -Będę cię odwiedzał codziennie zanim cię nie wypuszczą, a ty w zamian będziesz grzecznie czekać aż to nastąpi. Zgoda?- znów spojrzał mi w oczy.
 -Codziennie?
 -Tak.
 -Obiecujesz?-brnęłam dalej.
 -Obiecuję. Czy kiedykolwiek cię zawiodłem?
 -Nie, ale...
 -To dlaczego nie możesz mi po prostu zaufać?
 -Nie wiem... Boję się.
 -Czego?
 -Że coś ci się stanie- łzy napłynęły mi do oczu i mocno się w niego wtuliłam.
 -Rose... Nie widzę powiązania z...
 -Rodzice też mi mówili, że mnie nie opuszczą. A później postanowiliśmy uciec z kraju...
 -Tak, wiem...
 -Spokojnie płynęliśmy statkiem... Nagle rozpętała się burza...
 -Pamiętam, mówiłaś...
 -Statek zatonął, a moja rodzina wraz z nim...
 -Wiem, ale...
 -Ale ja przeżyłam! Opuścili mnie! A obiecywali!- krzyczałam. Łzy lały się po mojej twarzy i spływały na koszulę Maxa. Cała się trzęsłam.
 -Wiesz dobrze, że to nie ich wina- mocno mnie objął i pogłaskał po głowie niczym starszy brat- Spokojnie, ja jestem przy tobie i nie pozwolę, żeby stało się coś komukolwiek z nas. A przynajmniej się o to postaram.
 -Biorę cię za słowo- prawie niezauważalnie się uśmiechnęłam i otarłam twarz rękawem.
 -Czyli jak? Umowa stoi?-zapytał Maximilian, gdy już się uspokoiłam.
 -Stoi- odparłam..
  Po chwili Max kolejny raz spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami. Przeczuwałam co zamierza, lecz nigdy bym się tego po nim nie spodziewała. Powoli przybliżał twarz do mojej. Nagle usłyszałam dźwięk jego komórki. On nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
 -To może być coś ważnego- powiedziałam.
 -My jesteśmy w tym momencie najważniejsi i nic mi teraz nie przeszkodzi- odrzekł i mnie pocałował.

----------------

No i nadszedł czas na rozdział VII, dla niektórych upragniony i najważniejszy rozdział (pozdrawiam niektórych). Mam nadzieję, że już więcej nie będę musiała robić takich rozdziałów.

poniedziałek, 4 lipca 2016

Rozdział VI

Laura

  Wyszłam z pokoju o planowanej wcześniej godzinie. Schodząc po schodach napotkałam Tony'ego. W sumie nie powinno mnie to dziwić, bo przecież mieszkaliśmy w jednym domu. Przywitaliśmy się jakby w nocy nic nie zaszło. A może faktycznie nie zaszło? Co, jeśli to był tylko sen? Nie, wiedziałam, że nie był. Przy moim łóżku nadal leżała porwana kartka. miałam dowody. To spotkanie działo się naprawdę.
  Zeszliśmy na dół i weszliśmy do salonu. Ten, był bardzo przestronny. Wielkością przypominał całe moje mieszkanie. Na środku stała ogromna kanapa i dwa fotele. Reszta rzeczy kompletnie mnie nie interesowała. Usiadłam z brzegu kanapy, a Anthony obok mnie. Siedzieliśmy w milczeniu. Po chwili do pokoju weszli Chris, Rick oraz Tom. Powitali nas i również zasiedli na kanapie. Czas mijał, a Maxa nadal nie było. Czekanie było jeszcze gorsze, gdy nikt się nie odzywał. Sporo czasu minęło, zanim drzwi do salonu znowu się otworzyły. Do pokoju wszedł Maximilian i dwóch innych mężczyzn. Byli nimi Sherlock i John. Usiedli na fotelach, a mój znajomy dosiadł się do mnie.
 -Wiecie już coś na temat Moriarty'ego?-spytałam. Wyglądali na zaskoczonych moim pytaniem.
 -Myślisz, że gdy się pojawił nie robią nic innego, tylko go szukają? Normalnie rozwiązują inne śledztwa- szepnął mi na ucho Williams.
 -Oddalam pytanie- powiedziałam do zgromadzonych. Usłyszałam śmiech Anthony'ego. Spojrzałam na niego, lecz ten raptem znów spoważniał.
 -Jak wam idzie szukanie mordercy Grimes?- zapytał Sherlock. Nie wyglądał na zainteresowanego. Chyba pierwszy raz zapytał o coś, bo tak wypadało.
 -Chyba trochę nam nie...
 -Jesteśmy już bardzo blisko rozwiązania. Depczemy mu po piętach- przerwał mi Max. Spojrzałam na niego zdziwiona, a on się tylko uśmiechnął. Zastanawiałam się, czy okłamał Sherlocka, czy może rozwiązywał zagadkę sam. Lub przynajmniej beze mnie.
  Nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Chris wstał i powoli udał się w ich stronę. Z szafki stojącej po drodze coś wyjął. Spostrzegłam, że był to pistolet. Mężczyzna wyszedł z salonu. Usłyszałam skrzypienie drzwi wejściowych. Po chwili wrócił, a moim oczom ukazały się moje siostry.
 -Cholera, jeszcze ich tu brakowało- burknęłam pod nosem. Jess mogłam jakoś przeboleć, ale Diana... To typowa fangirl Sherlocka Holmesa. Jara się za każdym razem, gdy mówią o nim w telewizji. A na żywo to jakaś masakra. Gdy go ujrzała, otworzyła szeroko oczy i do niego podeszła.
 -Bardzo mi miło pana poznać. Jestem ogromną fanką- mówiła drżącym głosem moja siostra jednocześnie ściskając dłoń detektywa- To dla mnie wielki zaszczyt. Wow, nie wierzę, że stoję przed Sherlockiem Holmesem i trochę za długo ściskam mu dłoń. Niesamowicie.
 -Skończ już Diana...- nie wytrzymałam- Po ją tu przywoziłaś Jessica?
 -To też twoja siostra. Gdy już zaczęłyśmy współpracę z Sherlockiem, nie mogłam pozwolić, aby taka okazja przemknęła Dianie koło nosa.
 -Wracając do tematu- zaczął Max- Mam już pewne podejrzenia co do tożsamości mordercy.
 -Doprawdy? Więc myślisz, że kto nim jest?- pytała Jess.
 -Na tę chwilę nie mogę powiedzieć, gdyż jest to informacja niepotwierdzona. Nie mam zamiaru rzucać fałszywych oskarżeń.
 -Słuchaj Jessica, słuchaj. Bardzo mądrze mówi- wtrąciłam.
  Przez dłuższy czas rozmawialiśmy o śledztwie Holmesa i Watsona. Uświadomiłam sobie, że nigdy nie będę tak dobra jak oni. W sumie zawsze tak myślałam. Moja młodsza siostra wciąż się zachwycała tym jaki to Sherlock jest genialny. Dzięki niej mieliśmy niezłą rozrywkę.
  Nagle Maximilian spojrzał na zegarek i zmarszczył czoło.
 -Musimy się już zbierać- zarządził.
 -My?
 -Ja, Sherlock i John.
 -Aaa, ok. To do zobaczenia.
 -Cześć- odparł Williams i wyszedł z domu. Jego towarzysze również się pożegnali i ruszyli za nim do samochodu. Postanowiłam pójść do swojego pokoju i poukładać sobie w głowie wszystkie dotychczas zebrane informacje. Na szczęście siostry nie miały ochoty mi w tym przeszkadzać.

----------

No i nareszcie nowy rozdział. Raczej niezbyt fajny, ale jest. Chciałabym przeprosić pewną bardzo niecierpliwą osobę, która ciągle się dopytywała kiedy znowu coś wstawię. Mam masę obowiązków, bo zaczęły się wakacje, a filmy same się nie obejrzą. Myślę jednak, że znajdę trochę czasu na pisanie. Jak zwykle prosiłabym o pozostawienie komentarza, choć i tak tylko Hała Julia skomentuje.

piątek, 20 maja 2016

Rozdział V

Laura

  Gdy się obudziłam, w moim pokoju panował półmrok. Z szafki nocnej wzięłam telefon i sprawdziłam, która godzina. Była 03:00. Chciałam jeszcze zasnąć, ale nie potrafiłam. Dalej myślałam o wczorajszym dniu. Wstałam z łóżka i wyjrzałam przez okno. Wtem spostrzegłam postać kierującą się w stronę samochodu. Uświadomiłam sobie, że to Max. Mężczyzna wsiadł do auta i po chwili usłyszałam warkot silnika. Samochód odjechał. Jeszcze przez chwilę patrzyłam przez szybę, po czym położyłam się z powrotem do łóżka. Nagle usłyszałam skrzypienie drzwi. Niepostrzeżenie przekręciłam się na drugi bok. Usłyszałam dźwięk wyrywanej z notesu kartki, a potem szuranie po niej długopisu. Nagle poczułam, że ktoś zgarnia mi z twarzy włosy. Zbliżył twarz do mojej głowy, bo czułam jego oddech na policzku. Coraz ciężej było udawać sen.
 -Nie masz się co starać. I tak widać, że nie śpisz- wyszeptał mi do ucha Anthony. Byłam trochę zawiedziona. Podsunęłam się wyżej, żeby usiąść. Spojrzałam na jego twarz. Był wyraźnie rozbawiony. To mnie jeszcze bardziej zdenerwowało- Weź się nie obrażaj. Prawie się nabrałem. Chciałem ci tylko przekazać, że o dwunastej masz być gotowa. Ale skoro nie śpisz,  przekazuję ci to teraz- powiedział i podarł kartkę.
 -Jak się zorientowałeś, że nie śpię?- spytałam.
 Mam to jakby w krwi. Jakby.
 -Słucham?
 -Max ci nie wspominał, że Sherlock jest moim kuzynem? Tak, Sherlock Holmes- rozszerzyłam oczy ze zdziwienia- Co? Zniechęciło cię to do mnie? Bo jeśli tak, to mogę się do tego nie przyznawać.
 -Tak bardzo potrzebujesz mojej sympatii?- uśmiechnęłam się i zagryzłam wargę. Tony lekko się uśmiechnął i przybliżył twarz do mojej. Zrobiło mi się gorąco. Przecież poznaliśmy się wczoraj!
 -Wiesz... Czuję się przy tobie jakbym znał cię od dziecka. Zapominam jak krótka jest nasza znajomość i nie zauważam, że może trochę przekraczam jej granice- mówił i się ode mnie odsunął. Odetchnęłam z ulgą- Mam nadzieję, że nie uważasz mnie za jakiegoś idiotę, który nie wie kiedy posuwa się za daleko. Uwierz mi, że taki nie jestem. Po prostu ty tak na mnie działasz. Jezu, kończę już, bo się znowu rozpędzam. Przepraszam- skończył.
 -Nic się nie stało. Uważam, że jesteś super facetem i podziwiam cię za taką otwartość. Mało jest takich osób.
 -Dzięki, że tak myślisz, ale zmieńmy temat, bo to się robi co najmniej dziwne... Chociaż nie. Lepiej idź już spać. Max kazał ci odpocząć.
 -On to sobie może kazać.
 -A jeśli ja cię proszę?
 -Jeśli prosisz to niech ci będzie.
 -No to do zobaczenia- powiedział. Wstał z łóżka i wyszedł z pokoju. Położyłam się i zamknęłam oczy do snu.

----------------
Dzisiaj trochę inny rozdział. A nawet bardzo inny. Przepraszam, ale musiałam zrobić jakiś rozdział poświęcony tylko tej dwójce. Niestety (lub stety, bo nie wiem) będzie jeszcze kilka rozdziałów w tym stylu. Dajcie znać, czy coś takiego wam się podoba, bo jeśli nie, to ograniczę takie rozdziały do najpotrzebniejszych wątków. Naprawdę zachęcam do komentowania, ponieważ chcę wiedzieć co sądzicie o mojej pracy i co powinnam ewentualnie zmienić. No i dziękuję Hale Julii za to, że jako jedyna komentuje. Zrewanżuję się, gdy tylko wstawisz kolejny rozdział do swojego ff ;)

piątek, 13 maja 2016

Rozdział IV

Laura

  Po odjeździe karetki zadzwoniłam do Jess. Nie mogła być obrażona, nie teraz, gdy sprawa zaczęła się robić ważna. Poprosiłam ją, żeby podjechała pod mój blok. Ze zdziwieniem w głosie się zgodziła. Weszłam do budynku i usiadłam na schodach. Zwinęłam się w kulkę i czekałam. Cała się trzęsłam z nadmiaru emocji. Wiedziałam, w jakim bagnie stoimy. A ja naiwna myślałam, że to Moriarty jest naszym jedynym zagrożeniem. No właśnie: Moriarty. Wszystkich tak przeraziło, gdy wrócił, a teraz nic o nim nie słyszę. Może po prostu nie rozmawiam z odpowiednimi ludźmi? Ogółem to czemu Sherlock i John się do mnie nie odzywają? Może nie spodobała im się ta akcja, co nie miałam ochoty na śledztwo? Może już nie chcą ze mną współpracować? Nie no, na pewno chcą. Pewnie są zajęci Moriarty'm, a ja mam się zająć tą sprawą. Czuję, że chcą sprawdzić, jak się spiszę, a później pozwolą mi dołączyć do ich sprawy.
  Minęło dwadzieścia minut zanim Jessica do mnie dotarła. Szybko do mnie podbiegła i spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem.
 -Co się stało?! Nic ci nie jest?- pytała pełnym troski głosem. Jej złość już minęła. Teraz stała się dobrą i kochającą siostrzyczką zamartwiającą się wszystkim co dotyczy jej rodzeństwa.
 -Mi się nic nie stało, ale postrzelili Rose...- odparłam cicho. Łzy cisnęły mi się do oczu. Czułam, że to moja wina.
 -Kto ją postrzelił?
 -Nie wiem- odpowiedziałam. Nie miałam zamiaru dzielić się z nią swoimi przypuszczeniami- Mogłabyś mnie tu zawieźć?- podałam jej kartkę, którą dostałam od Maxa.
 -Co to za miejsce?- zaciekawiła się Jess.
 -Max powiedział, że tu będę bezpieczna...
 -No dobrze. Jeśli cię tam nikt nie znajdzie, to nie mam nic przeciwko.
  Udałyśmy się stronę samochodu. Siostra co chwilę na mnie zerkała, co nie było zbyt fajne. Z dwojga złego wolałam, gdy była na mnie wkurzona niż taka. Weszłyśmy do auta i Jessica ruszyła w stronę celu naszej podróży. Podczas jazdy moja siostra co ok. piętnaście minut pytała, jak się czuję. Myślę, że rozumiecie mój ból.
  Gdy dojechałyśmy na miejsce (było to po ok. trzech godzinach drogi) lekko niepewnie zapukałyśmy do drzwi domu, do którego pokierował mnie Max. Otworzyła nam kobieta po pięćdziesiątce. Jej blond włosy były spięte w kok. Na nosie miała czerwone okulary, które idealnie współgrały z jej jasną cerą i błękitnymi oczami. Ubrana była w wyjściową, granatową sukienkę za kolano. Widać było, że właśnie wychodzi (najprawdopodobniej na ślub córki swojej dobrej znajomej).
 -Dzień dobry- odezwała się aksamitnym głosem- Co panie tutaj sprowadza?
 -Maximilian Williams powiedział mi, żebym tutaj przyjechała.
 -Aaa, Max! Wiem o co chodzi, Christopher mi mówił. Niestety, nie mogę was teraz ugościć, ponieważ idę na ślub, ale mój syn może was przyjąć- na wspomnienie o ślubie od razu się uśmiechnęłam.
 -A gdzie jest pani syn?- zapytała Jess.
 -Christopher! Przyjdź szybko! Masz gości!- wołała kobieta. Chwilę później pojawił się ten sam Chris, którego poznałam u mnie w domu. Mężczyzna spojrzał na mnie i szerzej otworzył oczy. Ruchem ręki zaprosił nas do pójścia za sobą. Jego matka zdążyła już wyjść. Gdy weszliśmy do jego pokoju poprosił, abyśmy usiadły na jego łóżku.
 -A więc nikt mnie tu nie znajdzie?- spytałam.
 -Najprawdopodobniej nie. Nigdy nie ma gwarancji. A, no i nie martw się o Rose. Max mówił, że nic jej nie będzie.
 -To dobrze. Ogółem to co mam tu robić?
 -Masz tu mieszkać. Później pokaże ci pokój. Zostaniesz tu, dopóki nie znajdziemy tych ludzi i ich nie unieszkodliwimy.
 -Unieszkodliwimy to znaczy...
 -To znaczy, że oddamy ich w ręce policji. No chyba, że nie będą chcieli współpracować. Wtedy będzie trzeba ich unieszkodliwić na amen.
 -Czyli...
 -Tak, czyli zabić. Inaczej któreś z nas może zginąć. Którą opcję wybierasz?
 -Oczywiście, że pierwszą.
 -Tak też myślałem. Chcesz iść zobaczyć pokój?
 -Z miłą chęcią- odparłam i wstałam z łóżka. Udaliśmy się na górę. 'Mój' pokój znajdował się na piętrze. Co do wielkości był równy mojej sypialni. Ściany były lazurowe, a meble białe. Naprzeciw wejścia znajdowało się okno. Po prawej stało zaścielone łóżko. Pościel miała kwiatowy motyw. Była fiołkowego koloru. Bardzo mi się spodobał ten pokój. Byłam gotowa tutaj zamieszkać.
 -No i jak? Fajnie?- zapytał Chris.
 -Nawet bardzo- uśmiechnęłam się.
 -A jak ci się podoba Burton?
 -Słucham?
 -Wieś, w której się obecnie znajdujesz.
 -Aaa, o to chodzi. Ładnie tu. Mało ludzi chyba. Ale mi to pasuje. Mieszkasz z mamą? Sorry, że pytam, ale mieszkasz? Nie żebym coś do tego miała.
 -Normalnie mieszkam u siebie w Londynie, ale po tym co się stało, wszyscy się tu mamy przenieść, żeby nikt nas nie znalazł. A tak w ogóle nie wzięłaś ze sobą swoich rzeczy?- zanim zdążyłam odpowiedzieć zaczął mówić dalej- Nie no, spoko. Max ma je przywieźć. O, już przywiózł.
  Cała nasza trójka wyjrzała przez okno. Pod dom podjechał samochód Williamsa. Właściciel auta wysiadł, a trzech innych mężczyzn zaraz po nim. Byli to Anthony, Rick oraz Tom. Max otworzył bagażnik i wyjął z niego dużą walizkę należącą do mnie. Jego trzej towarzysze wyjęli stamtąd oraz ze środka samochodu jeszcze trzy. Nie zauważyłam żadnej innej walizki, która mogłaby należeć do mojego znajomego. Chris otworzył okno i ich zawołał. Chwilę potem drzwi do mojego nowego pokoju się otworzyły i cała czwórka weszła do środka.
 -Jak tam Rosie?- spytałam Maxa. Prawie niezauważalnie się uśmiechnął.
 -Jest dobrze. Lekarze opanowali sytuację i może być tylko lepiej. Ale zmieniając temat, tu są twoje rzeczy. Jakby co, łazienka jest naprzeciw twojego pokoju. Radzę ci się rozpakować i iść spać. Twój mózg musi odpocząć, ponieważ jutro będzie miał pracowity dzień. Chodźcie, nie będziemy jej już przeszkadzać- zwrócił się do chłopaków i wyszli. Poprosiłam Jess, aby już pojechała. Zrozumiała moją prośbę. Pożegnała się i po chwili już jej nie było. Postąpiłam według 'instrukcji' Maxa i nareszcie mogłam odpocząć od tego wszystkiego. Nie licząc faktu, że wciąż po głowie chodziły mi dzisiejsze wydarzenia. Jednak nie można tego nazwać odpoczynkiem...

poniedziałek, 2 maja 2016

Rozdział III

Laura


  Nazajutrz ok. południa, mój telefon zaczął dzwonić. Spojrzałam na wyświetlacz. Ujrzałam imię 'Max'. Szybko odebrałam.
 -I co? Udało ci się czegoś dowiedzieć?- spytałam.
 -Inaczej bym nie dzwonił. Nie obudziłem cię?
 -Nie, a czemu pytasz?
 -Chciałbym do ciebie przyjść z paroma typami, którzy mogliby pomóc.
 -Ok, a kiedy?
 -Teraz.
 -Mogę zadzwonić po dziewczyny?
 -Tylko po Rose.
 -Czemu?
 -Mojej siostrze trochę ta sprawa nie podchodzi, a Jessica jest na ciebie zła.
 -No dobra, to przychodźcie- powiedziała,m i się rozłączyłam. Już się nie mogłam doczekać. Szybko wybrałam numer do Rose i po nią zadzwoniłam. Oczywiście zgodziła się z wiadomych (dla mnie) przyczyn.
  Po pół godzinie usłyszałam pukanie do drzwi. Szybko zerwałam się z  łóżka i pobiegłam otworzyć. Niestety, była to tylko Rose. Zaprosiłam ją do środka. Nie zdążyłam usiąść razem z nią w salonie, gdy znowu musiałam otwierać drzwi (tym razem bardziej wyczekiwanym gościom). Lekko nacisnęłam klamkę, a dalej otworzył już Max. Przyszedł w towarzystwie czterech innych mężczyzn. Wszyscy mieli po 20-30 lat. Wśród nich zobaczyłam chłopaka Elizabeth Grimes. Nie był już tak roztrzęsiony jak wczoraj, co mogło tylko ułatwić rozmowę.
  Max zaprowadził swoich kompanów do mojego salonu. Ku mojemu zdziwieniu udało mi się upchnąć ich na jednej sofie. Williams usiadł na jednym fotelu,na drugim siedziała Rosie, więc mi zostało usiąść na oparciu kanapy.
 -Więc czego ci się udało dowiedzieć?- zapytałam kierując spojrzenie w stronę Maxa.
 -Grimes była gorsza niż wcześniej przypuszczaliśmy- odparł mężczyzna. Spostrzegłam, że chłopak zamordowanej odwraca wzrok.
 -Tak? A co jeszcze robiła?
 - Długo mógłbym wymieniać- powiedział blondyn (jeden ze zgromadzonych).
 - No to wymień chociaż jedną rzecz. Ale najpierw- znów spojrzałam na mojego znajomego- byłabym wdzięczna, gdybyś mi ich przedstawił, Max.
 -A, sorry, zapomniałem. Od mojej lewej: Christopher, Thomas, Richard i Anthony.
 - Spoko. No to teraz możesz odpowiedzieć, Tom.
 -Babka była nieobliczalną psychopatką! Nie tylko kradła, ale też mordowała, groziła Richardowi, itd. Serio, dużo tego było. Nikt z nas jej nie lubił. Ale lepiej nie zadzierać z taką osobą bez skrupułów. Szczególnie, kiedy ma wartych siebie znajomych.
 -No ale ktoś z nią zadarł. I niestety to on będzie musiał ponieść konsekwencje swojego czynu. Czasem życie jest nie sprawiedliwe. No ale trudno...Ma któreś z was pomysł, kto ją zabił?
 Nie, ale musiał to zrobić ktoś, kto się jej nie bał.  Ktoś, kto nie zwracał uwagi na konsekwencje, kto po prostu pragnął jej śmierci.
 -No to obszar poszukiwań się zwęża. I to pewnie bardzo.
 -Czy nikt nie czuje, jak tu duszno?- wtrąciła Rose- Nie wytrzymam dłużej, idę otworzyć okno- powiedziała, po czym udała się w stronę okna. Otworzyła je i przez nie wyjrzała- Laura, mam pytanie. Często snajperzy celują w twoje okna?
 -Co?!- zerwałam się z kanapy i szybko podeszłam do przyjaciółki. Wyjrzałam przez okno i ujrzałam snajpera siedzącego w oknie na przeciwko.Gdy mnie ujrzał, lekko się uśmiechnął i pociągnął za spust.
 -Padnij!- krzyknęłam, sama przesuwając się w bok na ścianę. Dziewczyna nie zdążyła zareagować.
  Wszystko stało się tak szybko. Rosie upadła na podłogę zraniona kulą w brzuch. Reszta zgromadzonych podbiegła do nas, jednocześnie nie dając się zastrzelić. Moje mieszkanie było ostrzelane. Max jako pierwszy uklęknął przy rannej. Spojrzał na ranę i kazał mi zadzwonić na pogotowie. Po chwili strzały umilkł. Wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam odpowiedni numer. Lekko wyjrzałam przez okno, aby sprawdzić, czy zagrożenie minęło. Snajper już uciekł. Uświadomiłam sobie, że jesteśmy już mniej więcej bezpieczni. Nikt nie przyjął tego do wiadomości. Nikt nie odważył się wstać.
  Po pewnym czasie usłyszeliśmy dźwięk karetki. Na ten sygnał wszyscy się podnieśli i ruszyli do wyjścia. Max natomiast podniósł Rosie z podłogi i również udał się w stronę drzwi.
 -Nie martw się. Nic jej nie będzie- poklepałam go po ramieniu.
 -Znajomi Grimes wkroczyli do akcji. Teraz nie jesteśmy bezpieczni. Chcą nas dopaść. Na tym się nie skończy. Przestaną dopiero, gdy wszyscy będziemy martwi.
 -No to trzeba się gdzieś schować. Masz jakieś pomysły? Powiedz, że tak. Ty przecież zawsze masz jakieś pomysły.
 -Mam znajomości...- wykrzywił usta w geście uśmiechu, lecz niezbyt mu to wyszło. Zeszliśmy schodami na dół i zetknęliśmy się z ratownikami. Ci, szybko zawrócili, żeby otworzyć drzwi karetki. Max położył Rosie na przeznaczonym do tego łóżku i chwilę się w nią wpatrywał.
 -Jedź z nimi. Twoje wsparcie na pewno jej nie zaszkodzi.
 -Masz tutaj adres naszej możliwej kryjówki- powiedział wręczając mi kartkę z adresem- Pojedź tam i się na mnie powołaj.
 -Ok, dzięki- spojrzałam jeszcze raz na karteczkę i wyszłam z samochodu.
 -Jak to mówi Sherlock: 'Gra się rozpoczyna'*, Laura- krzyknął mi na pożegnanie.
  Dokładnie. Gra się rozpoczyna, Laura.
----------------------------------
*'The game is on'


sobota, 30 kwietnia 2016

Rozdział II

Laura

  Obudził mnie dzwonek do drzwi. Szybko wstałam i poszłam je otworzyć.
 -O Jezu, dopiero wstałaś?!- zapytała mnie Jessica. Nie czekając na odpowiedź weszła do mieszkania. Zachowywała się inaczej niż zwykle. Była taka... pełna życia. Nie podobało mi się to.- Szykuj się! Masz maximum pół godziny. Później wychodzimy.
 -Co ci się tak spieszy?- spytałam ospałym głosem.
 -Sherlock chce nas sprawdzić w akcji. Jedziemy na miejsce zbrodni!- mówiła z lekkim podnieceniem w głosie moja siostra.
 -Co ty brałaś, żeś taka szczęśliwa? Jaka zbrodnia? o co ci chodzi?- pytałam jednocześnie wlekąc się do kuchni zrobić sobie kawę.
 -Nic nie brałam. Najzwyczajniej w świecie cieszę się, że w końcu coś się dzieje. Robisz sobie kawę? Mi też możesz.
 -Nie, nie mogę. Co się dzieje? Morderstwo jakieś?
 -Tak.
 -To czemu się tak cieszysz?
 -Nie wiem. Zadzwonić po Rosie i Clarie?
 -Jak ci się chce. Mam to gdzieś.
  Po dwudziestu pięciu minutach wyszłyśmy z domu. Poszłyśmy do samochodu Jess i pojechałyśmy na miejsce zbrodni. Pierwsze, na co zwróciłam uwagę siedząc w aucie to zapach. Czułam odświeżacz powietrza o zapachu morza. Nareszcie Jessica doprowadziła się do stanu sprzed powrotu Moriarty'ego.
  Gdy dotarłyśmy na miejsce, moje przyjaciółki już stały przy wejściu. Wyglądały na średnio zadowolone, a przynajmniej Clarie.
 -Pamiętacie, jak nam proponowałyście współpracę? Wspominałyście o szukaniu tego złego typa, a nie babraniu się w trupach- powiedziała Clarie. Wyglądała na zniesmaczoną.
 -Sherlock i John już są?- spytała Jess.
 -Tak, są w środku. Niedawno przyszli- odparła Rose.
  Weszłyśmy do pomieszczenia. Holmes szukał jakichś wskazówek. Nagle odwrócił wzrok i na nas spojrzał.
 -Co możesz o niej powiedzieć?- zwrócił się do mnie.
 -Na pewno, że nie żyje.
 -To wszyscy już zdążyli zauważyć.
 -Wiem- uśmiechnęłam się, po czym podeszłam do zwłok. Zaczęłam im się trochę dokładniej przyglądać. Odwróciłam się w stronę zgromadzonych i zaczęłam mówić- No to tak... Kobieta nazywała się Elizabeth Grimes i nie miała wielu przyjaciół. Za to wrogów miała pod dostatkiem...
 -Skąd to wiedziałaś?
 -Jej siostra tu stoi i przejmuje się bardziej niż wszyscy. Kiedyś miałam okazję je poznać. Beth nie była zbyt fajna, po czym wnioskuję, iż nie miała wielu znajomych, którzy ją lubili. A z wrogami to sami widzicie, że ich miała...
 -No, masz rację... Ale teraz powiedz nam może coś na temat mordercy- wtrącił Sherlock.
 -Ok. Podejrzewam, że jej szczerze nienawidził. Oderżnięta głowa chyba właśnie o tym świadczy.
 -No raczej, że jej nienawidził! Zabił ją, więc nie mógłby być jej przyjacielem!- wkurzała się Jessica.
 - Laura... Spróbuj znaleźć jakieś przyczyny tego morderstwa- poprosił mnie Holmes.
 -Mogę przejrzeć jej telefon?- spytałam wyjmując go z kieszeni zamordowanej.
 -Tak, tak. Jeśli to pomoże go znaleźć...- zgodziła się siostra kobiety. Zaczęłam przeglądać telefon. Znalazłam wiele gróźb skierowanych do poszkodowanej. Nie była bez winy. Umawiała się z bogatymi facetami, uwodziła ich, a potem okradała ich z bardzo cennych rzeczy (i pieniędzy oczywiście też).
 -Ty byłeś jej chłopakiem?- spytałam mężczyznę stojącego obok Emily Grimes.
 -Tak, a o co chodzi?
 -Nie brała waszego związku na poważnie. Zdradzała cię z różnymi mężczyznami, a później ich okradała. Zrobiła sobie tym wielu wrogów, a skutki możemy zobaczyć teraz. Ktoś serio nie wytrzymał. Zagłębię się w tą sprawę, ale nie dzisiaj. Dziś nie mam nastroju.
 -Że co?!- zdenerwowała się moja siostra-Jak to nie masz nastroju?!
 -Normalnie. To pewnie przez to, że ktoś mnie postanowił za wcześnie obudzić Teraz żałuj za swoje grzechy. Do widzenia- powiedziałam i wyszłam. Nie chciałam prosić siostry o odwiezienie do domu, bo i tak by się nie zgodziła. Postanowiłam zadzwonić po brata Clarie, Maxa. Pomyślałam, że dobrze mi zrobi rozmowa z nim, ponieważ zawsze nam się dobrze rozmawia. Jest on jedną z nielicznych osób, które mnie w miarę rozumieją.
  Po ok. piętnastu minutach zobaczyłam samochód Maxa. Podjechał pod budynek, przy którym cały czas stałam. Wsiadłam do auta. Williams nie zalicza się do licznego grona pedantów, jakich znam. Przynajmniej środek jego samochodu na to wskazywał. To dobrze. Nie toleruję takich sterylnych warunków, jakie przez całe życie fundowały mi moje siostry. Niestety, wyprowadzka z domu nic nie zmieniła. Ilekroć Jess do mnie przychodzi, pierwsze co robi to sprząta mi mieszkanie, ponieważ 'nie wytrzyma w takim syfie'.
 -Jak tam pierwsze śledztwo?- spytał Max.
 -Ujdzie. Myślałam, że będzie bardziej ekscytujące- westchnęłam.
 -Nie uważasz, że morderstwa są ekscytujące?
 -Może i są, ale dla mordercy. A ta Grimes też nie bez winy. Zasłużyła sobie
 -Czemu bronisz tego, kto to zrobił. Zabił przecież człowieka. To nie jest zbyt w porządku. Ale jak myślisz, czemu to zrobił?
 -Okradała ludzi z cennych rzeczy. Choć i tak myślę, że sprawa nie tego się tyczy... O, już dojechaliśmy. Dzięki za podwiezienie- powiedziałam, gdy Williams zatrzymał się przed moim blokiem. Otworzyłam drzwi i wyszłam z auta.
 -Zaczekaj!- krzyknął Max, gdy zamykałam drzwi- Znam paru gości, którzy mogliby pomóc.
 -Ty chyba wszędzie masz wtyki- zaśmiałam się.
 -Jak się czegoś dowiem, to się odezwę Na razie!
 -Pa!- odpowiedziałam. Zamknęłam drzwi i poszłam do domu.
  Resztę dnia spędziłam na przeglądaniu internetu w poszukiwaniu jakichś ewentualnych wskazówek odnośnie sprawy morderstwa Elizabeth Grimes. Ku mojemu zdziwieniu, śledztwo zaczęło się robić ciekawsze niż wydawało mi się na początku. Mordercą mógł być każdy. Obszar poszukiwań wcale się nie zwężał. Byłam przekonana, że problem wcale nie tkwił w tym, że kobieta okradała bogatych ludzi. I miałam rację...


------------------

Mam nadzieję, że tym razem rozdział jest lepszy. Próbowałam się starać, ale efekty sami oceńcie...

czwartek, 7 kwietnia 2016

Rozdział I

Laura

Przy drzwiach stał jedyny na świecie detektyw- konsultant, a mianowicie Sherlock Holmes. Pierwsze co mi przeszło przez myśl to to, że zawsze wydawał mi się wyższy.
 -To zaszczyt pana poznać panie Holmes- powiedziała Jessica i podała rękę detektywowi.
 -Co panią do mnie sprowadza?- spytał jednocześnie ściskając jej dłoń.
 -Moriarty...- odparła i lekko odwróciła wzrok.
 -On nie powinien być pani zmartwieniem- powiedział Holmes.
 -Proszę mi uwierzyć, że powinien. A, i niech mi pan mówi 'Jessica'.
 Dobrze, może zapamiętam. A czemu jest twoim zmartwieniem? Znacie się?
 -To nieistotne.
 Istotne. Nawet bardzo.
 -Ja tak nie uważam.
 -A kto z tobą przyszedł?- zmienił temat John.
 -No tak! To moja siostra Laura.
 -Dzień dobry, doktorze Watson. Uwielbiam pańskiego bloga!- zwróciłam się z entuzjazmem do Johna, po czym spojrzałam po raz kolejny na Sherlocka Holmesa- Bardzo się cieszę, że mogę pana poznać. Wiele się o panu naczytałam i uważam, że jest pan bardzo interesującym człowiekiem.
 -Ja niestety nigdy o pani nie słyszałem. Czym się pani zajmuje?
 -Eh... Niczym szczególnym- odwróciłam wzrok.
 -Wybacz mojemu przyjacielowi jego zachowanie. Niestety, ale zawsze taki jest- powiedział Watson.
 -Nic nie szkodzi.
 -A ty, Sherlock, nawet nie znasz jej nazwiska. Skąd wiesz, że nigdy o niej nie słyszałeś?
 -Tak przeczuwałem. No dobrze, niech ci będzie. Jak się nazywasz?- zapytał mnie Holmes.
 -Jestem Laura Sharpe.
 -Wiedziałem, że nie znam- uśmiechnął się z przekąsem- Ale wróćmy lepiej do tematu...
 -Jestem za- mruknęłam.
 -Czyli mam rozumieć że chcecie razem z nami rozwiązać zagadkę powrotu Moriarty'ego?
 -No, tak. Inaczej nie przychodziłybyśmy tutaj- odparła lekko zdenerwowała Jessica.
 -I dlaczego niby miałbym się na to zgodzić?
 -Ponieważ mamy wtyki w policji i lubimy rozwiązywać takie niedorzeczne sprawy- odparłam, zanim jeszcze Jess zdążyła się zastanowić nad odpowiedzią.
 -Dużo was jest? Pytam, bo nie chcę pracować z bandą dziewczyn bez żadnych kwalifikacji.
 -Oprócz naszej dwójki jest jeszcze nasza siostra Diana, ale ona sie do tego raczej nie nadaje...
 -Dlaczego?
 -Jest zbyt młoda i zbyt zaparzona w ciebie, jak w obrazek.
 -Ciekawe... No dobrze, kontynuuj.
 -I są jeszcze dwie moje przyjaciółki Rose Goldenmayer oraz Clarie Williams.
 -Ta druga jest siostrą Maximiliana Williamsa?- spytał nagle Holmes.
 -Tak, jest. A czemu pytasz? Znasz go?- wtrąciła się Jessica.
 -Jak to wcześniej ujęłaś: to nieistotne- odpowiedział detektyw. Moja siostra przewróciła oczami, a Holmes lekko się zaśmiał.
 -A więc jak? Możemy z wami współpracować?- zapytałam w końcu.
 -Zgadzam się tylko dlatego, że widzę w was jakiś potencjał- odparł Sherlock.
 -Mam nadzieję, że się na nas nie zawiedziesz- uśmiechnęłam się i wyszłam z mieszkania.

-------------------------------------------------------------
Z góry przepraszam za tyle dialogów, ponieważ niezbyt idzie mi pisanie opisów. Mam nadzieję, że fanfiction nie jest złe, choć liczę się z tym, że nie wszystkim może się podobać. Jeżeli macie jakieś pytania czy zastrzeżenia, to (jeśli chcecie) proszę dać mi znać w komentarzu. Postaram się poprawić wszystkie błędy w gramatyce, ortografii, itp.; jak i te w akcji.

czwartek, 10 marca 2016

Prolog

Laura

 Wyszłam z domu i poszłam w kierunku centrum miasta. Połowa dnia już była za mną, ale wolałam do tego czasu siedzieć przy komputerze. Kilka dni temu odkryłam blog Dr Johna Watsona, więc musiałam nadrobić zaległości.
 Tego dnia, Londyn wydawał mi się dziwnie tajemniczy. Jakby zaraz miało się coś stać, ale nie wiedziałam co. Po pewnym czasie moje przypuszczenia się sprawdziły. Szłam niedaleko skrzyżowania Shaftesbury Avenue z Glasshouse Street, gdy nagle na wszystkich billboardach pojawił się mężczyzna, obok którego widniało pytanie: 'Miss me?' oraz wszędzie dało się słyszeć kobiecy głos pytający o to samo. Tym mężczyzną był Moriarty. Zrobiło mi się słabo. Wyjęłam z torebki telefon i wystukałam numer do Jess. Po chwili odebrała.
-Czego chcesz? Jestem zajęta- spytała znudzonym głosem.
-On wrócił- odparłam drżącym głosem.
-Jaki 'on'? O czym ty do mnie mówisz?!
-ON.
-Pytam po raz kolejny: Jaki 'on'? Znam parę osób, o których można powiedzieć 'on'.
-Moriarty...- Jessica nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
-Jesteś pewna?- zapytała w końcu.
-Wszędzie pojawiło się jego zdjęcie z pytaniem 'miss me?'. Czuję, że to chyba on.
-Gdzie jesteś? Zaraz przyjadę.
-Na skrzyżowaniu Shaftesbury Avenue z Glasshouse Street. Nie jesteś zajęta?
-Jestem w pracy, ale jeśli Moriarty wrócił to wolę wziąć wolne. Za jakieś pięć minut będę. Pa.
-Cześć- odpowiedziałam, lecz w tym czasie moja siostra zdołała już się rozłączyć.
 Rzeczywiście, po pięciu minutach podjechała po mnie swoim autem. Ruchem ręki kazała mi wejść do samochodu. Nic nie mówiąc, ruszyła.
-Gdzie jedziemy?- spytałam chwilę później. Nie usłyszałam odpowiedzi. Widziałam, że Jess jest przerażona. Trzęsła jej się dolna warga, a oczy miała zaszklone i ciągle nimi mrugała patrząc w różne kierunki. Mokre plamy na jej białej koszuli wskazywały na to, że płakała, natomiast zapach we wnętrzu samochodu potwierdzał moje przypuszczenia, że paliła. Nie wiem od jak dawna, bo dawno nie siedziałam w jej aucie. Już miałam zamiar zapytać ją, czy pali, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam. Po pewnym czasie zatrzymałyśmy się na jakimś parkingu. Wyszłyśmy z samochodu. Jessica szybko ruszyła w stronę kawiarni Speedy'ego. Miałam przeczucia co do tego, gdzie idziemy. Gdy doszłyśmy do kawiarni, moja siostra nareszcie raczyła się odezwać, lecz niestety nie tak, jak chciałam.
-Zostań tu. Za jakieś pół godziny wrócę.
-Co?! Czemu? Idę z tobą.
-Nie mieszaj się w to. Nie wiesz do czego Jim jest zdolny.
-Od kiedy mówisz o nim po imieniu?
-To nie jest teraz najważniejsze...- powiedziała, po czym ruszyła w stronę drzwi do mieszkania 221B. Mimo ostrzeżeń poszłam za nią.
 Weszłyśmy do środka i wtedy go zobaczyłam...