czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział VII

Rosie

  Już od dwóch dni leżałam w szpitalu. Miałam dość. Jedyną pocieszającą rzeczą w pobycie tutaj były wizyty Maxa. Na szafce obok mojego łóżka stały czerwone róże, które wczoraj przyniósł mi Williams. W całym pomieszczeniu unosiła się ich woń. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu.
  Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Zerwałam się z łóżka, lecz rana zaczęła mnie potwornie boleć, więc znów się położyłam i zwinęłam w kulkę. Poczułam, że mój gość usiadł obok mnie. Odwróciłam głowę i ujrzałam Maximiliana.
 -Nic ci się nie stało? Nie powinnaś się tak zrywać. Z pewnością nie polepszy to twojego stanu- mówił.
 -Tak, tak. Rozumiem. Wiesz może kiedy mnie wypuszczą?- spytałam.
 -Jak się będziesz dobrze czuła.
 -Już się dobrze czuję. Mogę wracać do domu?- usiadłam gotowa do wyjścia łapiąc się za jeszcze trochę bolący brzuch.
 -A przed chwilą to co było?
 -Zrobiło mi się zimno- lekko się uśmiechnęłam, a Max milczał- Co? Nie kupujesz tego?
 -Nie.
 -Aha, szkoda.
 -Zrozum, że to dla twojego dobra Rosie- powiedział kładąc mi rękę na ramieniu. Czułam chłód jego dłoni. Spojrzał mi głęboko w oczy. W tym spojrzeniu można się było zatracić. Patrząc w nie, wciąż widziałam trójkę dzieciaków na plaży. Najwyraźniej to wspomnienie najbardziej zachowało się w mojej głowie. Gdy byliśmy mali, mieszkaliśmy w Liverpoolu. Ja, Clarie i Max. Wtedy, na plaży, wszystko się zaczęło. Opuszczona przez wszystkich, na wpół martwa leżałam na brzegu. Nagle się ocknęłam. Otworzyłam oczy i ujrzałam dwoje dzieci. Widziałam, jak bardzo się bali, jak bardzo chcieli pomóc. Chłopiec zaczął mnie wypytywać kim jestem i jak się tu znalazłam. Milczałam. Byłam zbyt roztrzęsiona wcześniejszymi wydarzeniami. To wszystko stało się tak szybko. Za dużo myśli kłębiło się naraz w mojej głowie. Drżałam z zimna. Nic dziwnego, bo w końcu byłam cała przemoczona, a woda w morzu zimna. Dziewczynka postanowiła pobiec po rodziców, aby się mną zajęli. Chłopak natomiast został mnie pilnować, ponieważ oboje wiedzieli, że mój stan był kiepski. Siedział w milczeniu. Ze strachem w oczach mi się przyglądał. Później przyszli rodzice dzieci, zabrali do szpitala, a potem przygarnęli. Tak w skrócie było- Rosie? Co ci jest? Kiepsko wyglądasz.
 -Nie, nic mi nie jest. No i wiem, że to dla mojego dobra, ale wszyscy się w tą sprawę angażują, a ja muszę siedzieć tu jak w klatce i odpoczywać.
 -Prawie nikt się w to nie angażuje, Rose.
 -Co? Nawet po tym jak mnie postrzelono?
 -Bardziej zajęliśmy się szukaniem bezpiecznej kryjówki.
 -Czyli nikomu nie chce się znaleźć sprawców tego czynu?
 -Mi się chce. Jestem już blisko. Nie tylko odnalezienia sprawców tego czynu, ale i tego, który zamordował Grimes. Twoja krzywda stała się jakby moim motywatorem do dalszych działań. Ale wolałbym nie być zmotywowany jeśli miałabyś przez to cierpieć- powiedział, po czym złapał mnie za rękę i przysunął ją do swoich ust. Zarumieniłam się.
 -Miło mi to słyszeć- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
 -Będę cię odwiedzał codziennie zanim cię nie wypuszczą, a ty w zamian będziesz grzecznie czekać aż to nastąpi. Zgoda?- znów spojrzał mi w oczy.
 -Codziennie?
 -Tak.
 -Obiecujesz?-brnęłam dalej.
 -Obiecuję. Czy kiedykolwiek cię zawiodłem?
 -Nie, ale...
 -To dlaczego nie możesz mi po prostu zaufać?
 -Nie wiem... Boję się.
 -Czego?
 -Że coś ci się stanie- łzy napłynęły mi do oczu i mocno się w niego wtuliłam.
 -Rose... Nie widzę powiązania z...
 -Rodzice też mi mówili, że mnie nie opuszczą. A później postanowiliśmy uciec z kraju...
 -Tak, wiem...
 -Spokojnie płynęliśmy statkiem... Nagle rozpętała się burza...
 -Pamiętam, mówiłaś...
 -Statek zatonął, a moja rodzina wraz z nim...
 -Wiem, ale...
 -Ale ja przeżyłam! Opuścili mnie! A obiecywali!- krzyczałam. Łzy lały się po mojej twarzy i spływały na koszulę Maxa. Cała się trzęsłam.
 -Wiesz dobrze, że to nie ich wina- mocno mnie objął i pogłaskał po głowie niczym starszy brat- Spokojnie, ja jestem przy tobie i nie pozwolę, żeby stało się coś komukolwiek z nas. A przynajmniej się o to postaram.
 -Biorę cię za słowo- prawie niezauważalnie się uśmiechnęłam i otarłam twarz rękawem.
 -Czyli jak? Umowa stoi?-zapytał Maximilian, gdy już się uspokoiłam.
 -Stoi- odparłam..
  Po chwili Max kolejny raz spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami. Przeczuwałam co zamierza, lecz nigdy bym się tego po nim nie spodziewała. Powoli przybliżał twarz do mojej. Nagle usłyszałam dźwięk jego komórki. On nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
 -To może być coś ważnego- powiedziałam.
 -My jesteśmy w tym momencie najważniejsi i nic mi teraz nie przeszkodzi- odrzekł i mnie pocałował.

----------------

No i nadszedł czas na rozdział VII, dla niektórych upragniony i najważniejszy rozdział (pozdrawiam niektórych). Mam nadzieję, że już więcej nie będę musiała robić takich rozdziałów.

poniedziałek, 4 lipca 2016

Rozdział VI

Laura

  Wyszłam z pokoju o planowanej wcześniej godzinie. Schodząc po schodach napotkałam Tony'ego. W sumie nie powinno mnie to dziwić, bo przecież mieszkaliśmy w jednym domu. Przywitaliśmy się jakby w nocy nic nie zaszło. A może faktycznie nie zaszło? Co, jeśli to był tylko sen? Nie, wiedziałam, że nie był. Przy moim łóżku nadal leżała porwana kartka. miałam dowody. To spotkanie działo się naprawdę.
  Zeszliśmy na dół i weszliśmy do salonu. Ten, był bardzo przestronny. Wielkością przypominał całe moje mieszkanie. Na środku stała ogromna kanapa i dwa fotele. Reszta rzeczy kompletnie mnie nie interesowała. Usiadłam z brzegu kanapy, a Anthony obok mnie. Siedzieliśmy w milczeniu. Po chwili do pokoju weszli Chris, Rick oraz Tom. Powitali nas i również zasiedli na kanapie. Czas mijał, a Maxa nadal nie było. Czekanie było jeszcze gorsze, gdy nikt się nie odzywał. Sporo czasu minęło, zanim drzwi do salonu znowu się otworzyły. Do pokoju wszedł Maximilian i dwóch innych mężczyzn. Byli nimi Sherlock i John. Usiedli na fotelach, a mój znajomy dosiadł się do mnie.
 -Wiecie już coś na temat Moriarty'ego?-spytałam. Wyglądali na zaskoczonych moim pytaniem.
 -Myślisz, że gdy się pojawił nie robią nic innego, tylko go szukają? Normalnie rozwiązują inne śledztwa- szepnął mi na ucho Williams.
 -Oddalam pytanie- powiedziałam do zgromadzonych. Usłyszałam śmiech Anthony'ego. Spojrzałam na niego, lecz ten raptem znów spoważniał.
 -Jak wam idzie szukanie mordercy Grimes?- zapytał Sherlock. Nie wyglądał na zainteresowanego. Chyba pierwszy raz zapytał o coś, bo tak wypadało.
 -Chyba trochę nam nie...
 -Jesteśmy już bardzo blisko rozwiązania. Depczemy mu po piętach- przerwał mi Max. Spojrzałam na niego zdziwiona, a on się tylko uśmiechnął. Zastanawiałam się, czy okłamał Sherlocka, czy może rozwiązywał zagadkę sam. Lub przynajmniej beze mnie.
  Nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Chris wstał i powoli udał się w ich stronę. Z szafki stojącej po drodze coś wyjął. Spostrzegłam, że był to pistolet. Mężczyzna wyszedł z salonu. Usłyszałam skrzypienie drzwi wejściowych. Po chwili wrócił, a moim oczom ukazały się moje siostry.
 -Cholera, jeszcze ich tu brakowało- burknęłam pod nosem. Jess mogłam jakoś przeboleć, ale Diana... To typowa fangirl Sherlocka Holmesa. Jara się za każdym razem, gdy mówią o nim w telewizji. A na żywo to jakaś masakra. Gdy go ujrzała, otworzyła szeroko oczy i do niego podeszła.
 -Bardzo mi miło pana poznać. Jestem ogromną fanką- mówiła drżącym głosem moja siostra jednocześnie ściskając dłoń detektywa- To dla mnie wielki zaszczyt. Wow, nie wierzę, że stoję przed Sherlockiem Holmesem i trochę za długo ściskam mu dłoń. Niesamowicie.
 -Skończ już Diana...- nie wytrzymałam- Po ją tu przywoziłaś Jessica?
 -To też twoja siostra. Gdy już zaczęłyśmy współpracę z Sherlockiem, nie mogłam pozwolić, aby taka okazja przemknęła Dianie koło nosa.
 -Wracając do tematu- zaczął Max- Mam już pewne podejrzenia co do tożsamości mordercy.
 -Doprawdy? Więc myślisz, że kto nim jest?- pytała Jess.
 -Na tę chwilę nie mogę powiedzieć, gdyż jest to informacja niepotwierdzona. Nie mam zamiaru rzucać fałszywych oskarżeń.
 -Słuchaj Jessica, słuchaj. Bardzo mądrze mówi- wtrąciłam.
  Przez dłuższy czas rozmawialiśmy o śledztwie Holmesa i Watsona. Uświadomiłam sobie, że nigdy nie będę tak dobra jak oni. W sumie zawsze tak myślałam. Moja młodsza siostra wciąż się zachwycała tym jaki to Sherlock jest genialny. Dzięki niej mieliśmy niezłą rozrywkę.
  Nagle Maximilian spojrzał na zegarek i zmarszczył czoło.
 -Musimy się już zbierać- zarządził.
 -My?
 -Ja, Sherlock i John.
 -Aaa, ok. To do zobaczenia.
 -Cześć- odparł Williams i wyszedł z domu. Jego towarzysze również się pożegnali i ruszyli za nim do samochodu. Postanowiłam pójść do swojego pokoju i poukładać sobie w głowie wszystkie dotychczas zebrane informacje. Na szczęście siostry nie miały ochoty mi w tym przeszkadzać.

----------

No i nareszcie nowy rozdział. Raczej niezbyt fajny, ale jest. Chciałabym przeprosić pewną bardzo niecierpliwą osobę, która ciągle się dopytywała kiedy znowu coś wstawię. Mam masę obowiązków, bo zaczęły się wakacje, a filmy same się nie obejrzą. Myślę jednak, że znajdę trochę czasu na pisanie. Jak zwykle prosiłabym o pozostawienie komentarza, choć i tak tylko Hała Julia skomentuje.