niedziela, 18 czerwca 2017

Rozdział XI

Clarie

  Miałam spotkać się ze swoimi znajomymi w Scotland Yardzie. Jechałam do Londynu wraz z Chrisem i Thomasem. Brown siedział za kierownicą, Tom obok niego, a mi pozostało miejsce z tyłu. Popadłam w lekką zadumę zważywszy na fakt, że nigdy wcześniej nie znajdowałam się sytuacji zagrożenia życia. A przynajmniej nie przez zajmowanie się ze znajomymi sprawą przestępstwa, bo takie rzeczy raczej nieczęsto się zdarzają. Zaczęłam mieć wątpliwości. Dlaczego właściwie w to wchodziłam? Na co mi to było? Chciałam spróbować czegoś nowego. Spróbowałam. Teraz żałuję. Samo życie. Mam nauczkę, żeby więcej się w takie sprawy nie mieszać. Niech inni robią co uważają za słuszne, ich życie ich sprawa, ale ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Naprawdę chcę sobie jeszcze pożyć. Wykorzystać tyle czasu ile zostało mi pisane. Chcę w spokoju znaleźć męża, założyć rodzinę... Nie będę przedwcześnie ginąć tylko dlatego, że raz wybrałam źle i postanowiłam igrać ze śmiercią wplątując się w jakieś chore morderstwa. To wszystko naprawdę nie jest dla mnie. Boję się. Serio się boję.
 -I jak?- zapytał nagle Thomas- Podoba ci się śledztwo?
 -Taa.
 -To dobrze, bo będzie się trzeba jeszcze pomęczyć.
 -No ale mi się serio podoba...
 -Spoko, spoko- chłopak lekko zmarszczył brwi- Mówię o sobie...
 -Ooo-zawstydzona odwróciłam wzrok.
 -Nie podoba ci się, co nie?
 -Ehh... średnio.
 -Wow, czyli jednak nie jestem jedyny- ucieszył się Collins i przybił sobie ze mną żółwika. Byłam lekko zażenowana, ale nie dałam tego po sobie poznać. Chyba.
  Dojechaliśmy na miejsce. Mężczyźni opuścili auto i udali się w stronę wejścia. Ja natomiast nadal siedziałam zamyślona w samochodzie. W sumie to dobrze, że znalazł się ktoś, komu też się to wszystko niezbyt podoba. Po raz pierwszy będę mogła się z kimś dogadać. I to z chłopakiem. Koleżanki z byłej szkoły byłyby dumne. Nigdy wcześniej nie spotkałam faceta, który nie lubi przygód. Może mam szansę nawiązać z nim przyjaźń, czy coś. To byłby dopiero wyczyn.
 -Idziesz, czy zostajesz?- otworzyły się drzwi i ujrzałam Thomasa.
 -A no tak, idę. Jasne, że idę- gestem ręki poprosiłam, go aby się przesunął i wyszłam z pojazdu. Mężczyzna trzasnął za mną drzwiami i zamknął pojazd. Poczułam jego rękę na plecach.
 -Szybciej. Nie każ im czekać. I tak są pewnie wkurzeni, że muszą tyle czekać i to mi się za to dostanie- mówił jednocześnie przyspieszając, co sprawiało, że ja również szłam szybciej.
  Weszliśmy do pomieszczenia, w którym znajdowali się nasi znajomi.
 -No nareszcie- uśmiechnął się Anthony. Thomas szybko do niego podszedł i powiedział coś na ucho.
 -Dobra, powie mi ktoś po co się tu wlekliśmy? Mi tam się podoba siedzenie na wsi, gdzie nikt nas nie znajdzie i nie zginiemy.
 -Namierzamy telefon Richarda- odparła kobieta w skórzanej kurtce.
 -A ty to kto?
 -Violet Davies. Pracuję w szpitalu św. Bartłomieja razem ze znajomą pana Holmesa i Doktora Watsona, panną Hooper.
 -Oh, okay.
 -Mamy go!- krzyknął nagle mój brat.
 -Gdzie jest?- spytała szczęśliwa takim przebiegiem wydarzeń Laura.
 -Koło Tower Bridge- odrzekł trochę zaniepokojony Tony.
 -Istnieje możliwość, że ma się tam z kimś spotkać?
 -Oczywiście, że istnieje, ale inna wersja jest bardziej prawdopodobna- powiedział przygnębionym głosem Max- Rozumiem, że nie muszę nikomu tłumaczyć o jaką wersję chodzi?
 -Czy naprawdę żadne z nas nie zauważyło co się dzieje?
 -Stop!- wybuchłam- Zamiast gadać o tym, jacy wy ślepi to może coś z tym zróbcie do cholery
 -Racja. Chodźmy- zarządził Christopher i wybiegł z sali.
  Rozdzieliliśmy się na trzy grupy. A właściwie trzy samochody. Jednym jechałam ja, Chris, Tom i Violet, drugim Laura z Maxem i Tonym, natomiast trzecim Sherlock, John i inspektor Lestrade. Jechaliśmy dość szybko. Jakby nie patrzeć, chodziło o ludzkie życie. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, Holmes postanowił nas jednak rozbić na grupy. Pierwsza, w której byłam ja, miała sprawdzić, czy chłopak jest gdzieś na głównym moście. Druga, z Maxem na czele, sprawdzała jedną górną część, a trzecia (Sherlock etc.) drugą część.
  Teraz to dopiero byłam przerażona. Teraz to od nas wszystko zależało. Jeśli nam się nie powiedzie, młody chłopak zginie przez jedną, niezbyt trafną decyzję. Jego posunięcie wskazywało na to, że sytuacja go po prostu przerosła. Oczywiście moi znajomi szukali jakichś innych powodów. Byli bardzo źle nastawieni w stosunku do jego osoby. Uważali, że ma pewnie coś do ukrycia, ale ja w to nie wierzyłam. To był normalny człowiek, który trochę się zagubił, który najzwyczajniej w świecie potrzebował pomocy. Martwiłam się o niego i próbowałam zrozumieć.
  W każdym razie, teraz każda sekunda się liczyła, bo byliśmy jedyną nadzieją na przeżycie Ricka. Tak więc czas- start.

wtorek, 13 czerwca 2017

Rozdział X

Laura

  Około południa usłyszałam dzwonek do drzwi. Bez namysłu wstałam i poszłam je otworzyć, gdyż Jessica była już dawno w pracy, więc byłam sama. Gdy nacisnęłam klamkę, prawie od razu do pomieszczenia wszedł Anthony nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi.
 -O, cześć- powitał mnie Anthony, kiedy w końcu uraczył mnie spojrzeniem- Nie spodziewałem się, że cię tu znajdę.
 -No tak, super, powiedz mi lepiej co ty tu robisz.
 -Z Maxem przyjechaliśmy po Jess, bo Rick zaczął w końcu mówić do rzeczy. A ogółem gdzie ona jest, jeśli wolno spytać?
 -W pracy.
 -Przecież pracowała jako psycholog, ale ją wywalili. Gdzie ona niby pracuje?
 -Za trudne pytania mi zadajesz.
 -Aha... Skoro tu już jesteś, to może ty byś z nami pojechała?
 -Oczywiście. Właśnie się zastanawiałam kiedy mnie o to poprosisz.
 -No to chodź- powiedział i poszedł schodami w dół, aby opuścić budynek. Szybko zamknęłam drzwi na klucz i za nim pobiegłam.
  Weszliśmy do samochodu. Maxa lekko zdziwiło ujrzenie mojej osoby. Wciąż miałam w głowie jego wczorajszą rozmowę. Jasne było, że coś przed nami ukrywa, ale jeśli chodzi o to, co jest tym sekretem- nie miałam bladego pojęcia. Mimo wszystko postanowiłam nie poruszać tego tematu. Wtedy już na pewno straciłby do mnie zaufanie, a nasza przyjaźń byłaby poważnie zagrożona.
  Nagle usłyszałam dzwonienie dobiegające z jego komórki. Chłopak niemal od razu odebrał, a gdy zakończył rozmowę zaczął jechać w kompletnie innym kierunku niż przed chwilą.
 -Dzwonił Sherlock. Nastąpiła mała zmiana planów. Jedziemy do szpitala św. Bartłomieja.
 -Po co?
 -Nie wiem. Kazał nam się tam udać, więc po prostu wykonuję jego polecenie. Jeśli sam Holmes każe nam tam jechać, musi to być  coś serio ważnego.
  Gdy dojechaliśmy na wcześniej umówione miejsce, Max szybko wybiegł z auta i ruszył w stronę kostnicy. Wraz z Tony'm ruszyliśmy za nim i jakiejś minucie udało nam się dotrzeć do pomieszczenia.
 -Nareszcie- usłyszałam głos Sherlocka- Już myślałem, że nie przyjedziecie. Mamy kilka nowych informacji odnośnie sprawy. Richard zaczął mówić i to co nam przekazał łączy się z innymi nowymi rzeczami, których dowiedzieliśmy się od paru naszych źródeł, w tym d Molly- wskazał na kobietę w białym kitlu stojącą obok mężczyzny.
 -Miło mi- uśmiechnęła się promiennie i podała mi rękę, którą uścisnęłam.
 -No dobrze, więc czego się dowiedzieliście?- spytał zniecierpliwiony Williams.
 -Dowiedzieliśmy się, kto jest mordercą- odparł kobiecy głos. Zza drzwi wyłoniła się dziewczyna mniej więcej w moim wieku. Miała na sobie kitel, taki sam jak Molly.
 -Słucham?- odchrząknął Max z lekkim niedowierzaniem w głosie.
 -Niejaki Nicholas Johnson- wbiłam w nią zaciekawione spojrzenie na co szybko zareagowała rozjaśniając mi tym samym sytuację- Tak, brat Richarda.
 -To dlatego Rick nie chciał nic mówić.- zaczął Anthony- Chciał chronić brata...
 -...Lub siebie- wcięłam mu się w wypowiedź- Jeśli brat zamordował mu dziewczynę...
 -...Która jak wszyscy już wiedzą nie była zbyt dobra...
 -...I przyjaciółkę, która nikomu nic nie zrobiła to znaczy, że mógł zabić i Ricka. Dziękuję za cierpliwe wysłuchanie mojego zdania i nie przeszkadzanie mi w wysłowieniu się do końca- zganił mnie wzrokiem chłopak na co wykrzywiłam usta w zażenowanym uśmiechu.
 -Laura słusznie zauważyła, że Elizabeth miała swoje za uszami- poparła mnie kobieta, która przed chwilą weszła do pomieszczenia.
 -Wiem Violet, ale Tony też ma poniekąd rację- powiedział Sherlock.
 -No chyba, że nie poznaliśmy jeszcze prawdy na temat Emily- wtrącił Max. Wszyscy raptownie zwrócili wzrok w jego kierunku- To tylko spekulacje, ale jeśli miał powód do zabicia Beth to czemu miałby zrobić to bez żadnego motywu przy jej siostrze?- nikt się nie odezwał. Spekulacje Maxa nieźle nami wstrząsnęły. A przynajmniej mną. Miał rację. Miał cholerną rację.
 -D-dobrze gada- przerwała ciszę Violet lekko się przy tym jąkając. To było jedyne co mogła z siebie w tym momencie wydobyć. To jedyne co mógł z siebie wydobyć ktokolwiek.
 -Tak...- przyznał głosem pełnym zadumy detektyw. On to się musiał wkurzyć najbardziej. Jak mógł na to nie wpaść? To z pewnością było pytanie, które go teraz męczyło- Myślicie, że Richard zdoła powiedzieć nam prawdę?
 -Zależy jak dużo ma z nią wspólnego- odrzekłam.
 -Wie ktoś gdzie on teraz jest?
 -Miał się wybrać do Londynu- odpowiedział Anthony- Mówił coś o tym, że dawno się nie przechadzał ulicami tego miasta.
 -Czy wy serio pozwoliliście mu opuścić Burton?- westchnęłam nie dowierzając w ich głupotę i zrezygnowana oparłam głowę o dłoń- Wy wiecie, że teraz na pewno mu się coś stanie?
 -Uhm... W sumie masz rację... Zadzwonić i zapytać gdzie jest?
 -Proszę Tony, nie załamuj mnie. Przecież i tak nie odbierze, a nawet gdyby to zrobił, nie powiedziałby prawdy.
 -Oh, no tak...
 -Da się namierzyć jego telefon?
 -Jasne, że tak.
 -To na co my jeszcze kurna czekamy?
 -Spokojnie Laura. Chodź, jedziemy do Scotland Yardu- powiedział Williams.
 -Dobry pomysł- przyznał Sherlock i opuścił kostnicę.
 -Sugerowałabym iść za nim- lekko zaśmiała się Molly.
 -A ja mogę iść?- zapytała pełna nadziei Violet- Nic mi nie zrobią, jak to zrobię? Nie wywalą mnie stąd?
 -Idź. Jak ja ci pozwalam, to nie mają nic do gadania.
 -Dziękuję panno Hooper- powiedziała rozentuzjazmowana dziewczyna. Zrzuciła z siebie kitel i odwiesiła go na wieszak, wcześniej zajmowany przez jej skórzaną kurtkę, którą teraz założyła na plecy.
 -Idziesz?- zwróciła się do mnie. Jej błyszczące oczy mówiły, że takie ryzykowne życie zdecydowanie było dla niej.
 -Tak, tak- odparłam i razem pobiegłyśmy w stronę wyjścia, aby dogonić naszych znajomych.

-------------------------

Chyba zbyt Was teraz rozpieszczam tymi rozdziałami. Spokojnie, niedługo się to pewnie zmieni.

środa, 31 sierpnia 2016

Rozdział IX

Laura

  Gdy dojechałam na miejsce tragedii, moi znajomi już na mnie czekali. Niepewnym krokiem weszłam do pomieszczenia. Emily Grimes leżała na zakrwawionej podłodze z kulką w głowie. Nie był to przyjemny widok, ale jej siostra wyglądała znacznie gorzej. Kiedy usłyszałam, że znaleźli ciało Emily pomyślałam, że to jakiś żart. Lecz teraz, gdy stałam przy jej truchle, przestało być to dla mnie abstrakcją. Niestety. Mówili, że nie miała wrogów. Że była tą lepszą z rodzeństwa i wszyscy ją uwielbiali. Najwidoczniej się mylili.
  W kącie pokoju stał zdruzgotany Richard. Dziewczyna była jego najlepszą przyjaciółką, to był dla niego mocny wstrząs. Współczuję facetowi. Tyle emocji w tak krótkim czasie nie wpływa dobrze na psychikę. Nagle poczułam chłodną dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłam wzrok w stronę jej właściciela. Był to Anthony. Zdziwiłam się, co prawdopodobnie było po mnie widać.
 -Wyluzuj Ginny. Nic ci przecież nie zrobię- odezwał się spokojnym głosem.
 -Ginny? Nikt tak do mnie nigdy nie mówił. Skąd ci to przyszło?
 -Od twojego drugiego imienia. Jeśli ci się nie podoba to mogę tak do ciebie nie mówić.
 -Coś ty. Jest całkiem spoko. Możesz przy tym zostać.
 -Tak jest ma'am- uśmiechnął się Tony. Lekko zachichotałam, co sprawiło, że wszyscy zgromadzeni spojrzeli na nas zbulwersowanym wzrokiem.
 -Chyba powinniśmy stąd wyjść, zważając na sytuację panującą w tym pomieszczeniu. Raczej śmieszkowanie nie jest tu mile widziane- złapałam chłopaka za rękę i pociągnęłam w stronę wyjścia- Widzę, że humorek dopisuje. Co się stało, że masz taki dobry nastrój?
 -Ja miałem w ogóle zły nastrój?- zaśmiał się. Facet bardzo dobrze ściemniał. Byłby dobrym przestępcą.
 -Zajmijcie się z łaski swojej śledztwem. Poflirtujecie sobie kiedy indziej- usłyszałam głos Mycrofta. Twarz oblała mi się rumieńcem, tak samo jak i Anthony'emu.
 -Ja tu nie pasuję. Przecież to wy jesteście od myślenia- odparł Tony.
 -To chociaż nie przeszkadzaj Laurze. A ogółem to masz jakieś teorie Sharpe?
 -Wydaje mi się, że następnym celem mordercy może być Richard.
 -Dobrze kombinujesz. Jednak Anthony'emu dobrze zrobi twoje towarzystwo. Może w końcu nauczy się myśleć.
 -Oj bez przesady. Nie bądź taki ostry...
 -Proszę, mogłabyś się nie mieszać w nasze rozmowy Ginny?- spytał Tony.
 -Dobrze już, dobrze, nie będę wam więcej wchodzić w drogę- lekko się zaśmiałam i od nich odeszłam. Idąc, dalej słyszałam ich kłótnię. Nagle ujrzałam Maxa rozmawiającego przez telefon. Oczywiście, zachowałam się jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało i podeszłam trochę bliżej, aby usłyszeć z kim i o czym rozmawia. Co jak co, ale taka przyjaciółka to prawdziwy skarb.
 -To była twoja sprawka?- rozmawiał- A może to był któryś z twoich ludzi? No w sumie racja. A, no faktycznie, zapomniałem o nim. Jakie niby powody? Nie kpij sobie ze mnie, ok? Kto następny? Uważaj, bo ci uwierzę. Ta, jasne. Kiedy? Ok, będę. Jasne, że nikt nie wie, nie jestem głupi. Dobra, to do zobaczenia- rozłączył się. Zaczęłam coś podejrzewać i chyba każdy się domyśli co. Podeszłam do mężczyzny jak gdyby nigdy nic mimo, że w duszy ogarniał mnie niepokój.
 -Jak tam u Rosie?- spytałam.
 -Dobrze- uśmiechnął się- Jest z nią coraz lepiej. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, niedługo wyjdzie ze szpitala.
 -A co z wami?
 -Ehmmm... Co ma z nami być? Nic się nie dzieje- odwrócił wzrok.
 -Ta, jasne. Normalnie nie jesteś taki szczęśliwy. Powiedziałeś jej?
 -Uhm... Co jej miałem powiedzieć?
 -Ty dobrze wiesz co. Dobra, widzę, że jej powiedziałeś. Jak zareagowała?
 -No, normalnie. A jak miała zareagować?
 -Dobra, ten temat chyba zakończę. Z kim rozmawiałeś? Z nią?- weszłam na głęboką wodę.
 -Nie, z Tomem.
 -Tom jest tutaj.
 -Aaa, że teraz. No to tak, z nią- to kłamstwo mu nie wyszło. Widziałam, że się denerwuje. Nie dziwię się. W takiej sytuacji też bym się denerwowała.
  Nagle przez myśl przeszedł mi pewien pomysł. Co, jeśli on mnie zauważył? Mógł zmienić temat, aby wprowadzić mnie na fałszywy trop. Ale po co? Może prowadził drugie śledztwo z kim innym, ale zdawał sobie sprawę, że nie powinien tak robić? Ale czy nie wierzyłby w umiejętności detektywistyczne Holmesów? Niestety, nie znam go na tyle dobrze, aby móc określić co jest prawdą, a co kłamstwem. Nawet gdyby coś, to wiedziałam, że pewnie niedługo się dowiem. Lecz dla naszego bezpieczeństwa musiałam zachować wszelkie środki ostrożności.  Postanowiłam skupiać teraz na nim większą uwagę.Jeśli coś się działo, musiałam mieć pewność, o co chodzi. Gdybym się pomyliła, nasza przyjaźń zakończyłaby się z hukiem.
  Jeszcze przez jakiś czas 'węszyłam' na miejscu zbrodni, a później poprosiłam swoją siostrę o o przetrzymanie u niej w domu. Nie miałam ochoty wozić się do Burton. Zaplanowałam, że gdy sprawa będzie już zamknięta, zaproponuję ponowną przeprowadzkę do Londynu. Nigdy nie lubiłam długich wyjazdów samochodem, a mieszkanie tam niestety mnie do tego zmuszało.

-----------------------

Tak. Wróciłam. Tęskniliście?

piątek, 5 sierpnia 2016

Rozdział VIII

Clarie

  Pomimo wielu prób skontaktowania się z bratem, ten dalej się o mnie nie odzywał. Nie rozumiem go. Najpierw namawia mnie do udziału w jakimś śledztwie,  gdy nareszcie chcę się w to włączyć on nie chce odebrać głupiego telefonu. Gdzie w tym logika? Postanowiłam zadzwonić do Jess i to ją poprosić o zawiezienie do tamtego domu w Burton. Bez większych problemów się zgodziła. Wyszłam na dwór i tam  czekałam, aż się zjawi.
  Po dwunastu minutach dziewczyna podjechała pod mój dom. Weszłam do auta. Powitałyśmy się bez entuzjazmu. Bardzo żałowałam, że Max ode mnie wtedy nie odebrał. Z Jessicą nie darzyłyśmy się zbytnią sympatią. Nie pamiętam o co poszło, ale o coś na pewno.
 -Jakby nie można było znaleźć sobie kryjówki gdzieś bliżej- burczała pod nosem siostra Laury.
 -A jak daleko to jest?- zapytałam.
 -Wystarczająco daleko, żeby można było narzekać- odparła Jess. Jej ton głosu mnie zdenerwował. Aby się uspokoić założyłam słuchawki i zaczęłam słuchać muzyki. Przez resztę drogi siedziałyśmy w milczeniu. Gdy  dotarłyśmy na miejsce, szybko wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Otworzył mi wysoki blondyn.
 -To ty jesteś Clarie?- odezwał się ciepłym głosem.
 -Tak, to ja. A kto pyta?
 -Jestem Thomas. Thomas Collins. Miło mi- podał mi dłoń- Słyszałem, że jesteś świetną malarką. Co dokładnie malujesz?
 -Ech... Nie przesadzałabym z tą świetnością. Maluję to, co mi się podoba. Nie mam określonej zasady.
 -Szacunek... Ja nie potrafię nawet drzewa narysować.
 -Nie bądź wobec siebie taki surowy. Każdy umie malować, ale we własnym stylu.
 -Możecie się już łaskawie ruszyć?!- spytała niecierpliwym głosem Jessica. Nawet nie zauważyłam kiedy kobieta weszła do środka.
  Udaliśmy się do salonu. Na kanapie siedziała już Jess oraz jakiś mężczyzna. Usiadłam na fotelu i zaczęłam się zastanawiać czy będę miała czas namalować Burton.
 -Clarie?! To naprawdę ty?- zapytał mnie mężczyzna. Gdy spojrzałam na niego uważniej, uświadomiłam sobie, że był to mój stary znajomy- Anthony.
 -Anthony? Sorry, nie poznałam cię. Zmieniłeś się...
 -Dobra, przejdziemy do konkretów czy nie?!- warknęła Jess.
 -Ok- zaczął Tony- Ktoś cię już wprowadzał w konkrety?
 -Nie, ale byłam na miejscu zbrodni.
 Weszłaś do środka?
 -Na max pięć sekund.
 -No to od początku. Taki jeden typek odciął babce głowę, jej ludzie postrzelili Rose, a my szukamy tego, który zabił tą kobitę.
 -Coś tu nie gra...
 -Poza tym na własną rękę szukamy tamtych złych ziomków.
 -No właśnie. Macie jakieś wskazówki?
 -Tak. Był to ktoś, kto pragnął zemsty.
 -Ale się dowiedziałam- westchnęłam- A wiecie coś na temat tamtych ludzi? Błagam, nie mów mi tylko, że byli jej ziomkami.
 -Informacje pozostają ściśle tajne. Tylko Max coś wie, ale nikomu o tym  ie mówi.
 -Cały Max. Jak mu na czymś zależy, robi to sam.. Pewnie dlatego nie odbierał telefonu.
 -Zapewne. Albo jest w szpitalu u Rosie...
 -To nie powód, żeby...- Anthony przerwał mi głośnym chrząknięciem. Gdy odwróciłam wzrok w jego kierunku spojrzał na mnie znaczącym wzrokiem- Myślisz, że nie wytrzymał?
 -Wiesz... Dziewczyna się prawie przekręciła to się wystraszył, że nie zdąży jej tego powiedzieć.
  Nagle zaczął dzwonić telefon Tony'ego. Wyszedł z pokoju i odebrał. Słyszałam jak krzyczy i klnie. Gdy skończył rozmawiać,  wbiegł do pokoju.
 -Grimes nie żyje- powiedział.
 -No już od dawna- odparła zaniepokojona Jessica.
 -Ale Emily. Musimy jechać- zarządził i szybko ruszyliśmy do samochodu.


--------------

Nareszcie kolejna osoba zginęła. Już mi się nudziło :)) 

czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział VII

Rosie

  Już od dwóch dni leżałam w szpitalu. Miałam dość. Jedyną pocieszającą rzeczą w pobycie tutaj były wizyty Maxa. Na szafce obok mojego łóżka stały czerwone róże, które wczoraj przyniósł mi Williams. W całym pomieszczeniu unosiła się ich woń. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu.
  Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Zerwałam się z łóżka, lecz rana zaczęła mnie potwornie boleć, więc znów się położyłam i zwinęłam w kulkę. Poczułam, że mój gość usiadł obok mnie. Odwróciłam głowę i ujrzałam Maximiliana.
 -Nic ci się nie stało? Nie powinnaś się tak zrywać. Z pewnością nie polepszy to twojego stanu- mówił.
 -Tak, tak. Rozumiem. Wiesz może kiedy mnie wypuszczą?- spytałam.
 -Jak się będziesz dobrze czuła.
 -Już się dobrze czuję. Mogę wracać do domu?- usiadłam gotowa do wyjścia łapiąc się za jeszcze trochę bolący brzuch.
 -A przed chwilą to co było?
 -Zrobiło mi się zimno- lekko się uśmiechnęłam, a Max milczał- Co? Nie kupujesz tego?
 -Nie.
 -Aha, szkoda.
 -Zrozum, że to dla twojego dobra Rosie- powiedział kładąc mi rękę na ramieniu. Czułam chłód jego dłoni. Spojrzał mi głęboko w oczy. W tym spojrzeniu można się było zatracić. Patrząc w nie, wciąż widziałam trójkę dzieciaków na plaży. Najwyraźniej to wspomnienie najbardziej zachowało się w mojej głowie. Gdy byliśmy mali, mieszkaliśmy w Liverpoolu. Ja, Clarie i Max. Wtedy, na plaży, wszystko się zaczęło. Opuszczona przez wszystkich, na wpół martwa leżałam na brzegu. Nagle się ocknęłam. Otworzyłam oczy i ujrzałam dwoje dzieci. Widziałam, jak bardzo się bali, jak bardzo chcieli pomóc. Chłopiec zaczął mnie wypytywać kim jestem i jak się tu znalazłam. Milczałam. Byłam zbyt roztrzęsiona wcześniejszymi wydarzeniami. To wszystko stało się tak szybko. Za dużo myśli kłębiło się naraz w mojej głowie. Drżałam z zimna. Nic dziwnego, bo w końcu byłam cała przemoczona, a woda w morzu zimna. Dziewczynka postanowiła pobiec po rodziców, aby się mną zajęli. Chłopak natomiast został mnie pilnować, ponieważ oboje wiedzieli, że mój stan był kiepski. Siedział w milczeniu. Ze strachem w oczach mi się przyglądał. Później przyszli rodzice dzieci, zabrali do szpitala, a potem przygarnęli. Tak w skrócie było- Rosie? Co ci jest? Kiepsko wyglądasz.
 -Nie, nic mi nie jest. No i wiem, że to dla mojego dobra, ale wszyscy się w tą sprawę angażują, a ja muszę siedzieć tu jak w klatce i odpoczywać.
 -Prawie nikt się w to nie angażuje, Rose.
 -Co? Nawet po tym jak mnie postrzelono?
 -Bardziej zajęliśmy się szukaniem bezpiecznej kryjówki.
 -Czyli nikomu nie chce się znaleźć sprawców tego czynu?
 -Mi się chce. Jestem już blisko. Nie tylko odnalezienia sprawców tego czynu, ale i tego, który zamordował Grimes. Twoja krzywda stała się jakby moim motywatorem do dalszych działań. Ale wolałbym nie być zmotywowany jeśli miałabyś przez to cierpieć- powiedział, po czym złapał mnie za rękę i przysunął ją do swoich ust. Zarumieniłam się.
 -Miło mi to słyszeć- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
 -Będę cię odwiedzał codziennie zanim cię nie wypuszczą, a ty w zamian będziesz grzecznie czekać aż to nastąpi. Zgoda?- znów spojrzał mi w oczy.
 -Codziennie?
 -Tak.
 -Obiecujesz?-brnęłam dalej.
 -Obiecuję. Czy kiedykolwiek cię zawiodłem?
 -Nie, ale...
 -To dlaczego nie możesz mi po prostu zaufać?
 -Nie wiem... Boję się.
 -Czego?
 -Że coś ci się stanie- łzy napłynęły mi do oczu i mocno się w niego wtuliłam.
 -Rose... Nie widzę powiązania z...
 -Rodzice też mi mówili, że mnie nie opuszczą. A później postanowiliśmy uciec z kraju...
 -Tak, wiem...
 -Spokojnie płynęliśmy statkiem... Nagle rozpętała się burza...
 -Pamiętam, mówiłaś...
 -Statek zatonął, a moja rodzina wraz z nim...
 -Wiem, ale...
 -Ale ja przeżyłam! Opuścili mnie! A obiecywali!- krzyczałam. Łzy lały się po mojej twarzy i spływały na koszulę Maxa. Cała się trzęsłam.
 -Wiesz dobrze, że to nie ich wina- mocno mnie objął i pogłaskał po głowie niczym starszy brat- Spokojnie, ja jestem przy tobie i nie pozwolę, żeby stało się coś komukolwiek z nas. A przynajmniej się o to postaram.
 -Biorę cię za słowo- prawie niezauważalnie się uśmiechnęłam i otarłam twarz rękawem.
 -Czyli jak? Umowa stoi?-zapytał Maximilian, gdy już się uspokoiłam.
 -Stoi- odparłam..
  Po chwili Max kolejny raz spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami. Przeczuwałam co zamierza, lecz nigdy bym się tego po nim nie spodziewała. Powoli przybliżał twarz do mojej. Nagle usłyszałam dźwięk jego komórki. On nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
 -To może być coś ważnego- powiedziałam.
 -My jesteśmy w tym momencie najważniejsi i nic mi teraz nie przeszkodzi- odrzekł i mnie pocałował.

----------------

No i nadszedł czas na rozdział VII, dla niektórych upragniony i najważniejszy rozdział (pozdrawiam niektórych). Mam nadzieję, że już więcej nie będę musiała robić takich rozdziałów.

poniedziałek, 4 lipca 2016

Rozdział VI

Laura

  Wyszłam z pokoju o planowanej wcześniej godzinie. Schodząc po schodach napotkałam Tony'ego. W sumie nie powinno mnie to dziwić, bo przecież mieszkaliśmy w jednym domu. Przywitaliśmy się jakby w nocy nic nie zaszło. A może faktycznie nie zaszło? Co, jeśli to był tylko sen? Nie, wiedziałam, że nie był. Przy moim łóżku nadal leżała porwana kartka. miałam dowody. To spotkanie działo się naprawdę.
  Zeszliśmy na dół i weszliśmy do salonu. Ten, był bardzo przestronny. Wielkością przypominał całe moje mieszkanie. Na środku stała ogromna kanapa i dwa fotele. Reszta rzeczy kompletnie mnie nie interesowała. Usiadłam z brzegu kanapy, a Anthony obok mnie. Siedzieliśmy w milczeniu. Po chwili do pokoju weszli Chris, Rick oraz Tom. Powitali nas i również zasiedli na kanapie. Czas mijał, a Maxa nadal nie było. Czekanie było jeszcze gorsze, gdy nikt się nie odzywał. Sporo czasu minęło, zanim drzwi do salonu znowu się otworzyły. Do pokoju wszedł Maximilian i dwóch innych mężczyzn. Byli nimi Sherlock i John. Usiedli na fotelach, a mój znajomy dosiadł się do mnie.
 -Wiecie już coś na temat Moriarty'ego?-spytałam. Wyglądali na zaskoczonych moim pytaniem.
 -Myślisz, że gdy się pojawił nie robią nic innego, tylko go szukają? Normalnie rozwiązują inne śledztwa- szepnął mi na ucho Williams.
 -Oddalam pytanie- powiedziałam do zgromadzonych. Usłyszałam śmiech Anthony'ego. Spojrzałam na niego, lecz ten raptem znów spoważniał.
 -Jak wam idzie szukanie mordercy Grimes?- zapytał Sherlock. Nie wyglądał na zainteresowanego. Chyba pierwszy raz zapytał o coś, bo tak wypadało.
 -Chyba trochę nam nie...
 -Jesteśmy już bardzo blisko rozwiązania. Depczemy mu po piętach- przerwał mi Max. Spojrzałam na niego zdziwiona, a on się tylko uśmiechnął. Zastanawiałam się, czy okłamał Sherlocka, czy może rozwiązywał zagadkę sam. Lub przynajmniej beze mnie.
  Nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Chris wstał i powoli udał się w ich stronę. Z szafki stojącej po drodze coś wyjął. Spostrzegłam, że był to pistolet. Mężczyzna wyszedł z salonu. Usłyszałam skrzypienie drzwi wejściowych. Po chwili wrócił, a moim oczom ukazały się moje siostry.
 -Cholera, jeszcze ich tu brakowało- burknęłam pod nosem. Jess mogłam jakoś przeboleć, ale Diana... To typowa fangirl Sherlocka Holmesa. Jara się za każdym razem, gdy mówią o nim w telewizji. A na żywo to jakaś masakra. Gdy go ujrzała, otworzyła szeroko oczy i do niego podeszła.
 -Bardzo mi miło pana poznać. Jestem ogromną fanką- mówiła drżącym głosem moja siostra jednocześnie ściskając dłoń detektywa- To dla mnie wielki zaszczyt. Wow, nie wierzę, że stoję przed Sherlockiem Holmesem i trochę za długo ściskam mu dłoń. Niesamowicie.
 -Skończ już Diana...- nie wytrzymałam- Po ją tu przywoziłaś Jessica?
 -To też twoja siostra. Gdy już zaczęłyśmy współpracę z Sherlockiem, nie mogłam pozwolić, aby taka okazja przemknęła Dianie koło nosa.
 -Wracając do tematu- zaczął Max- Mam już pewne podejrzenia co do tożsamości mordercy.
 -Doprawdy? Więc myślisz, że kto nim jest?- pytała Jess.
 -Na tę chwilę nie mogę powiedzieć, gdyż jest to informacja niepotwierdzona. Nie mam zamiaru rzucać fałszywych oskarżeń.
 -Słuchaj Jessica, słuchaj. Bardzo mądrze mówi- wtrąciłam.
  Przez dłuższy czas rozmawialiśmy o śledztwie Holmesa i Watsona. Uświadomiłam sobie, że nigdy nie będę tak dobra jak oni. W sumie zawsze tak myślałam. Moja młodsza siostra wciąż się zachwycała tym jaki to Sherlock jest genialny. Dzięki niej mieliśmy niezłą rozrywkę.
  Nagle Maximilian spojrzał na zegarek i zmarszczył czoło.
 -Musimy się już zbierać- zarządził.
 -My?
 -Ja, Sherlock i John.
 -Aaa, ok. To do zobaczenia.
 -Cześć- odparł Williams i wyszedł z domu. Jego towarzysze również się pożegnali i ruszyli za nim do samochodu. Postanowiłam pójść do swojego pokoju i poukładać sobie w głowie wszystkie dotychczas zebrane informacje. Na szczęście siostry nie miały ochoty mi w tym przeszkadzać.

----------

No i nareszcie nowy rozdział. Raczej niezbyt fajny, ale jest. Chciałabym przeprosić pewną bardzo niecierpliwą osobę, która ciągle się dopytywała kiedy znowu coś wstawię. Mam masę obowiązków, bo zaczęły się wakacje, a filmy same się nie obejrzą. Myślę jednak, że znajdę trochę czasu na pisanie. Jak zwykle prosiłabym o pozostawienie komentarza, choć i tak tylko Hała Julia skomentuje.

piątek, 20 maja 2016

Rozdział V

Laura

  Gdy się obudziłam, w moim pokoju panował półmrok. Z szafki nocnej wzięłam telefon i sprawdziłam, która godzina. Była 03:00. Chciałam jeszcze zasnąć, ale nie potrafiłam. Dalej myślałam o wczorajszym dniu. Wstałam z łóżka i wyjrzałam przez okno. Wtem spostrzegłam postać kierującą się w stronę samochodu. Uświadomiłam sobie, że to Max. Mężczyzna wsiadł do auta i po chwili usłyszałam warkot silnika. Samochód odjechał. Jeszcze przez chwilę patrzyłam przez szybę, po czym położyłam się z powrotem do łóżka. Nagle usłyszałam skrzypienie drzwi. Niepostrzeżenie przekręciłam się na drugi bok. Usłyszałam dźwięk wyrywanej z notesu kartki, a potem szuranie po niej długopisu. Nagle poczułam, że ktoś zgarnia mi z twarzy włosy. Zbliżył twarz do mojej głowy, bo czułam jego oddech na policzku. Coraz ciężej było udawać sen.
 -Nie masz się co starać. I tak widać, że nie śpisz- wyszeptał mi do ucha Anthony. Byłam trochę zawiedziona. Podsunęłam się wyżej, żeby usiąść. Spojrzałam na jego twarz. Był wyraźnie rozbawiony. To mnie jeszcze bardziej zdenerwowało- Weź się nie obrażaj. Prawie się nabrałem. Chciałem ci tylko przekazać, że o dwunastej masz być gotowa. Ale skoro nie śpisz,  przekazuję ci to teraz- powiedział i podarł kartkę.
 -Jak się zorientowałeś, że nie śpię?- spytałam.
 Mam to jakby w krwi. Jakby.
 -Słucham?
 -Max ci nie wspominał, że Sherlock jest moim kuzynem? Tak, Sherlock Holmes- rozszerzyłam oczy ze zdziwienia- Co? Zniechęciło cię to do mnie? Bo jeśli tak, to mogę się do tego nie przyznawać.
 -Tak bardzo potrzebujesz mojej sympatii?- uśmiechnęłam się i zagryzłam wargę. Tony lekko się uśmiechnął i przybliżył twarz do mojej. Zrobiło mi się gorąco. Przecież poznaliśmy się wczoraj!
 -Wiesz... Czuję się przy tobie jakbym znał cię od dziecka. Zapominam jak krótka jest nasza znajomość i nie zauważam, że może trochę przekraczam jej granice- mówił i się ode mnie odsunął. Odetchnęłam z ulgą- Mam nadzieję, że nie uważasz mnie za jakiegoś idiotę, który nie wie kiedy posuwa się za daleko. Uwierz mi, że taki nie jestem. Po prostu ty tak na mnie działasz. Jezu, kończę już, bo się znowu rozpędzam. Przepraszam- skończył.
 -Nic się nie stało. Uważam, że jesteś super facetem i podziwiam cię za taką otwartość. Mało jest takich osób.
 -Dzięki, że tak myślisz, ale zmieńmy temat, bo to się robi co najmniej dziwne... Chociaż nie. Lepiej idź już spać. Max kazał ci odpocząć.
 -On to sobie może kazać.
 -A jeśli ja cię proszę?
 -Jeśli prosisz to niech ci będzie.
 -No to do zobaczenia- powiedział. Wstał z łóżka i wyszedł z pokoju. Położyłam się i zamknęłam oczy do snu.

----------------
Dzisiaj trochę inny rozdział. A nawet bardzo inny. Przepraszam, ale musiałam zrobić jakiś rozdział poświęcony tylko tej dwójce. Niestety (lub stety, bo nie wiem) będzie jeszcze kilka rozdziałów w tym stylu. Dajcie znać, czy coś takiego wam się podoba, bo jeśli nie, to ograniczę takie rozdziały do najpotrzebniejszych wątków. Naprawdę zachęcam do komentowania, ponieważ chcę wiedzieć co sądzicie o mojej pracy i co powinnam ewentualnie zmienić. No i dziękuję Hale Julii za to, że jako jedyna komentuje. Zrewanżuję się, gdy tylko wstawisz kolejny rozdział do swojego ff ;)