niedziela, 18 czerwca 2017

Rozdział XI

Clarie

  Miałam spotkać się ze swoimi znajomymi w Scotland Yardzie. Jechałam do Londynu wraz z Chrisem i Thomasem. Brown siedział za kierownicą, Tom obok niego, a mi pozostało miejsce z tyłu. Popadłam w lekką zadumę zważywszy na fakt, że nigdy wcześniej nie znajdowałam się sytuacji zagrożenia życia. A przynajmniej nie przez zajmowanie się ze znajomymi sprawą przestępstwa, bo takie rzeczy raczej nieczęsto się zdarzają. Zaczęłam mieć wątpliwości. Dlaczego właściwie w to wchodziłam? Na co mi to było? Chciałam spróbować czegoś nowego. Spróbowałam. Teraz żałuję. Samo życie. Mam nauczkę, żeby więcej się w takie sprawy nie mieszać. Niech inni robią co uważają za słuszne, ich życie ich sprawa, ale ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Naprawdę chcę sobie jeszcze pożyć. Wykorzystać tyle czasu ile zostało mi pisane. Chcę w spokoju znaleźć męża, założyć rodzinę... Nie będę przedwcześnie ginąć tylko dlatego, że raz wybrałam źle i postanowiłam igrać ze śmiercią wplątując się w jakieś chore morderstwa. To wszystko naprawdę nie jest dla mnie. Boję się. Serio się boję.
 -I jak?- zapytał nagle Thomas- Podoba ci się śledztwo?
 -Taa.
 -To dobrze, bo będzie się trzeba jeszcze pomęczyć.
 -No ale mi się serio podoba...
 -Spoko, spoko- chłopak lekko zmarszczył brwi- Mówię o sobie...
 -Ooo-zawstydzona odwróciłam wzrok.
 -Nie podoba ci się, co nie?
 -Ehh... średnio.
 -Wow, czyli jednak nie jestem jedyny- ucieszył się Collins i przybił sobie ze mną żółwika. Byłam lekko zażenowana, ale nie dałam tego po sobie poznać. Chyba.
  Dojechaliśmy na miejsce. Mężczyźni opuścili auto i udali się w stronę wejścia. Ja natomiast nadal siedziałam zamyślona w samochodzie. W sumie to dobrze, że znalazł się ktoś, komu też się to wszystko niezbyt podoba. Po raz pierwszy będę mogła się z kimś dogadać. I to z chłopakiem. Koleżanki z byłej szkoły byłyby dumne. Nigdy wcześniej nie spotkałam faceta, który nie lubi przygód. Może mam szansę nawiązać z nim przyjaźń, czy coś. To byłby dopiero wyczyn.
 -Idziesz, czy zostajesz?- otworzyły się drzwi i ujrzałam Thomasa.
 -A no tak, idę. Jasne, że idę- gestem ręki poprosiłam, go aby się przesunął i wyszłam z pojazdu. Mężczyzna trzasnął za mną drzwiami i zamknął pojazd. Poczułam jego rękę na plecach.
 -Szybciej. Nie każ im czekać. I tak są pewnie wkurzeni, że muszą tyle czekać i to mi się za to dostanie- mówił jednocześnie przyspieszając, co sprawiało, że ja również szłam szybciej.
  Weszliśmy do pomieszczenia, w którym znajdowali się nasi znajomi.
 -No nareszcie- uśmiechnął się Anthony. Thomas szybko do niego podszedł i powiedział coś na ucho.
 -Dobra, powie mi ktoś po co się tu wlekliśmy? Mi tam się podoba siedzenie na wsi, gdzie nikt nas nie znajdzie i nie zginiemy.
 -Namierzamy telefon Richarda- odparła kobieta w skórzanej kurtce.
 -A ty to kto?
 -Violet Davies. Pracuję w szpitalu św. Bartłomieja razem ze znajomą pana Holmesa i Doktora Watsona, panną Hooper.
 -Oh, okay.
 -Mamy go!- krzyknął nagle mój brat.
 -Gdzie jest?- spytała szczęśliwa takim przebiegiem wydarzeń Laura.
 -Koło Tower Bridge- odrzekł trochę zaniepokojony Tony.
 -Istnieje możliwość, że ma się tam z kimś spotkać?
 -Oczywiście, że istnieje, ale inna wersja jest bardziej prawdopodobna- powiedział przygnębionym głosem Max- Rozumiem, że nie muszę nikomu tłumaczyć o jaką wersję chodzi?
 -Czy naprawdę żadne z nas nie zauważyło co się dzieje?
 -Stop!- wybuchłam- Zamiast gadać o tym, jacy wy ślepi to może coś z tym zróbcie do cholery
 -Racja. Chodźmy- zarządził Christopher i wybiegł z sali.
  Rozdzieliliśmy się na trzy grupy. A właściwie trzy samochody. Jednym jechałam ja, Chris, Tom i Violet, drugim Laura z Maxem i Tonym, natomiast trzecim Sherlock, John i inspektor Lestrade. Jechaliśmy dość szybko. Jakby nie patrzeć, chodziło o ludzkie życie. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, Holmes postanowił nas jednak rozbić na grupy. Pierwsza, w której byłam ja, miała sprawdzić, czy chłopak jest gdzieś na głównym moście. Druga, z Maxem na czele, sprawdzała jedną górną część, a trzecia (Sherlock etc.) drugą część.
  Teraz to dopiero byłam przerażona. Teraz to od nas wszystko zależało. Jeśli nam się nie powiedzie, młody chłopak zginie przez jedną, niezbyt trafną decyzję. Jego posunięcie wskazywało na to, że sytuacja go po prostu przerosła. Oczywiście moi znajomi szukali jakichś innych powodów. Byli bardzo źle nastawieni w stosunku do jego osoby. Uważali, że ma pewnie coś do ukrycia, ale ja w to nie wierzyłam. To był normalny człowiek, który trochę się zagubił, który najzwyczajniej w świecie potrzebował pomocy. Martwiłam się o niego i próbowałam zrozumieć.
  W każdym razie, teraz każda sekunda się liczyła, bo byliśmy jedyną nadzieją na przeżycie Ricka. Tak więc czas- start.

2 komentarze: