Laura
Po odjeździe karetki zadzwoniłam do Jess. Nie mogła być obrażona, nie teraz, gdy sprawa zaczęła się robić ważna. Poprosiłam ją, żeby podjechała pod mój blok. Ze zdziwieniem w głosie się zgodziła. Weszłam do budynku i usiadłam na schodach. Zwinęłam się w kulkę i czekałam. Cała się trzęsłam z nadmiaru emocji. Wiedziałam, w jakim bagnie stoimy. A ja naiwna myślałam, że to Moriarty jest naszym jedynym zagrożeniem. No właśnie: Moriarty. Wszystkich tak przeraziło, gdy wrócił, a teraz nic o nim nie słyszę. Może po prostu nie rozmawiam z odpowiednimi ludźmi? Ogółem to czemu Sherlock i John się do mnie nie odzywają? Może nie spodobała im się ta akcja, co nie miałam ochoty na śledztwo? Może już nie chcą ze mną współpracować? Nie no, na pewno chcą. Pewnie są zajęci Moriarty'm, a ja mam się zająć tą sprawą. Czuję, że chcą sprawdzić, jak się spiszę, a później pozwolą mi dołączyć do ich sprawy.
Minęło dwadzieścia minut zanim Jessica do mnie dotarła. Szybko do mnie podbiegła i spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem.
-Co się stało?! Nic ci nie jest?- pytała pełnym troski głosem. Jej złość już minęła. Teraz stała się dobrą i kochającą siostrzyczką zamartwiającą się wszystkim co dotyczy jej rodzeństwa.
-Mi się nic nie stało, ale postrzelili Rose...- odparłam cicho. Łzy cisnęły mi się do oczu. Czułam, że to moja wina.
-Kto ją postrzelił?
-Nie wiem- odpowiedziałam. Nie miałam zamiaru dzielić się z nią swoimi przypuszczeniami- Mogłabyś mnie tu zawieźć?- podałam jej kartkę, którą dostałam od Maxa.
-Co to za miejsce?- zaciekawiła się Jess.
-Max powiedział, że tu będę bezpieczna...
-No dobrze. Jeśli cię tam nikt nie znajdzie, to nie mam nic przeciwko.
Udałyśmy się stronę samochodu. Siostra co chwilę na mnie zerkała, co nie było zbyt fajne. Z dwojga złego wolałam, gdy była na mnie wkurzona niż taka. Weszłyśmy do auta i Jessica ruszyła w stronę celu naszej podróży. Podczas jazdy moja siostra co ok. piętnaście minut pytała, jak się czuję. Myślę, że rozumiecie mój ból.
Gdy dojechałyśmy na miejsce (było to po ok. trzech godzinach drogi) lekko niepewnie zapukałyśmy do drzwi domu, do którego pokierował mnie Max. Otworzyła nam kobieta po pięćdziesiątce. Jej blond włosy były spięte w kok. Na nosie miała czerwone okulary, które idealnie współgrały z jej jasną cerą i błękitnymi oczami. Ubrana była w wyjściową, granatową sukienkę za kolano. Widać było, że właśnie wychodzi (najprawdopodobniej na ślub córki swojej dobrej znajomej).
-Dzień dobry- odezwała się aksamitnym głosem- Co panie tutaj sprowadza?
-Maximilian Williams powiedział mi, żebym tutaj przyjechała.
-Aaa, Max! Wiem o co chodzi, Christopher mi mówił. Niestety, nie mogę was teraz ugościć, ponieważ idę na ślub, ale mój syn może was przyjąć- na wspomnienie o ślubie od razu się uśmiechnęłam.
-A gdzie jest pani syn?- zapytała Jess.
-Christopher! Przyjdź szybko! Masz gości!- wołała kobieta. Chwilę później pojawił się ten sam Chris, którego poznałam u mnie w domu. Mężczyzna spojrzał na mnie i szerzej otworzył oczy. Ruchem ręki zaprosił nas do pójścia za sobą. Jego matka zdążyła już wyjść. Gdy weszliśmy do jego pokoju poprosił, abyśmy usiadły na jego łóżku.
-A więc nikt mnie tu nie znajdzie?- spytałam.
-Najprawdopodobniej nie. Nigdy nie ma gwarancji. A, no i nie martw się o Rose. Max mówił, że nic jej nie będzie.
-To dobrze. Ogółem to co mam tu robić?
-Masz tu mieszkać. Później pokaże ci pokój. Zostaniesz tu, dopóki nie znajdziemy tych ludzi i ich nie unieszkodliwimy.
-Unieszkodliwimy to znaczy...
-To znaczy, że oddamy ich w ręce policji. No chyba, że nie będą chcieli współpracować. Wtedy będzie trzeba ich unieszkodliwić na amen.
-Czyli...
-Tak, czyli zabić. Inaczej któreś z nas może zginąć. Którą opcję wybierasz?
-Oczywiście, że pierwszą.
-Tak też myślałem. Chcesz iść zobaczyć pokój?
-Z miłą chęcią- odparłam i wstałam z łóżka. Udaliśmy się na górę. 'Mój' pokój znajdował się na piętrze. Co do wielkości był równy mojej sypialni. Ściany były lazurowe, a meble białe. Naprzeciw wejścia znajdowało się okno. Po prawej stało zaścielone łóżko. Pościel miała kwiatowy motyw. Była fiołkowego koloru. Bardzo mi się spodobał ten pokój. Byłam gotowa tutaj zamieszkać.
-No i jak? Fajnie?- zapytał Chris.
-Nawet bardzo- uśmiechnęłam się.
-A jak ci się podoba Burton?
-Słucham?
-Wieś, w której się obecnie znajdujesz.
-Aaa, o to chodzi. Ładnie tu. Mało ludzi chyba. Ale mi to pasuje. Mieszkasz z mamą? Sorry, że pytam, ale mieszkasz? Nie żebym coś do tego miała.
-Normalnie mieszkam u siebie w Londynie, ale po tym co się stało, wszyscy się tu mamy przenieść, żeby nikt nas nie znalazł. A tak w ogóle nie wzięłaś ze sobą swoich rzeczy?- zanim zdążyłam odpowiedzieć zaczął mówić dalej- Nie no, spoko. Max ma je przywieźć. O, już przywiózł.
Cała nasza trójka wyjrzała przez okno. Pod dom podjechał samochód Williamsa. Właściciel auta wysiadł, a trzech innych mężczyzn zaraz po nim. Byli to Anthony, Rick oraz Tom. Max otworzył bagażnik i wyjął z niego dużą walizkę należącą do mnie. Jego trzej towarzysze wyjęli stamtąd oraz ze środka samochodu jeszcze trzy. Nie zauważyłam żadnej innej walizki, która mogłaby należeć do mojego znajomego. Chris otworzył okno i ich zawołał. Chwilę potem drzwi do mojego nowego pokoju się otworzyły i cała czwórka weszła do środka.
-Jak tam Rosie?- spytałam Maxa. Prawie niezauważalnie się uśmiechnął.
-Jest dobrze. Lekarze opanowali sytuację i może być tylko lepiej. Ale zmieniając temat, tu są twoje rzeczy. Jakby co, łazienka jest naprzeciw twojego pokoju. Radzę ci się rozpakować i iść spać. Twój mózg musi odpocząć, ponieważ jutro będzie miał pracowity dzień. Chodźcie, nie będziemy jej już przeszkadzać- zwrócił się do chłopaków i wyszli. Poprosiłam Jess, aby już pojechała. Zrozumiała moją prośbę. Pożegnała się i po chwili już jej nie było. Postąpiłam według 'instrukcji' Maxa i nareszcie mogłam odpocząć od tego wszystkiego. Nie licząc faktu, że wciąż po głowie chodziły mi dzisiejsze wydarzenia. Jednak nie można tego nazwać odpoczynkiem...
Oooo Max troszczy się o Rose *.* Czekam na następny rozdział :D
OdpowiedzUsuń