Clarie
Pomimo wielu prób skontaktowania się z bratem, ten dalej się o mnie nie odzywał. Nie rozumiem go. Najpierw namawia mnie do udziału w jakimś śledztwie, gdy nareszcie chcę się w to włączyć on nie chce odebrać głupiego telefonu. Gdzie w tym logika? Postanowiłam zadzwonić do Jess i to ją poprosić o zawiezienie do tamtego domu w Burton. Bez większych problemów się zgodziła. Wyszłam na dwór i tam czekałam, aż się zjawi.
Po dwunastu minutach dziewczyna podjechała pod mój dom. Weszłam do auta. Powitałyśmy się bez entuzjazmu. Bardzo żałowałam, że Max ode mnie wtedy nie odebrał. Z Jessicą nie darzyłyśmy się zbytnią sympatią. Nie pamiętam o co poszło, ale o coś na pewno.
-Jakby nie można było znaleźć sobie kryjówki gdzieś bliżej- burczała pod nosem siostra Laury.
-A jak daleko to jest?- zapytałam.
-Wystarczająco daleko, żeby można było narzekać- odparła Jess. Jej ton głosu mnie zdenerwował. Aby się uspokoić założyłam słuchawki i zaczęłam słuchać muzyki. Przez resztę drogi siedziałyśmy w milczeniu. Gdy dotarłyśmy na miejsce, szybko wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Otworzył mi wysoki blondyn.
-To ty jesteś Clarie?- odezwał się ciepłym głosem.
-Tak, to ja. A kto pyta?
-Jestem Thomas. Thomas Collins. Miło mi- podał mi dłoń- Słyszałem, że jesteś świetną malarką. Co dokładnie malujesz?
-Ech... Nie przesadzałabym z tą świetnością. Maluję to, co mi się podoba. Nie mam określonej zasady.
-Szacunek... Ja nie potrafię nawet drzewa narysować.
-Nie bądź wobec siebie taki surowy. Każdy umie malować, ale we własnym stylu.
-Możecie się już łaskawie ruszyć?!- spytała niecierpliwym głosem Jessica. Nawet nie zauważyłam kiedy kobieta weszła do środka.
Udaliśmy się do salonu. Na kanapie siedziała już Jess oraz jakiś mężczyzna. Usiadłam na fotelu i zaczęłam się zastanawiać czy będę miała czas namalować Burton.
-Clarie?! To naprawdę ty?- zapytał mnie mężczyzna. Gdy spojrzałam na niego uważniej, uświadomiłam sobie, że był to mój stary znajomy- Anthony.
-Anthony? Sorry, nie poznałam cię. Zmieniłeś się...
-Dobra, przejdziemy do konkretów czy nie?!- warknęła Jess.
-Ok- zaczął Tony- Ktoś cię już wprowadzał w konkrety?
-Nie, ale byłam na miejscu zbrodni.
Weszłaś do środka?
-Na max pięć sekund.
-No to od początku. Taki jeden typek odciął babce głowę, jej ludzie postrzelili Rose, a my szukamy tego, który zabił tą kobitę.
-Coś tu nie gra...
-Poza tym na własną rękę szukamy tamtych złych ziomków.
-No właśnie. Macie jakieś wskazówki?
-Tak. Był to ktoś, kto pragnął zemsty.
-Ale się dowiedziałam- westchnęłam- A wiecie coś na temat tamtych ludzi? Błagam, nie mów mi tylko, że byli jej ziomkami.
-Informacje pozostają ściśle tajne. Tylko Max coś wie, ale nikomu o tym ie mówi.
-Cały Max. Jak mu na czymś zależy, robi to sam.. Pewnie dlatego nie odbierał telefonu.
-Zapewne. Albo jest w szpitalu u Rosie...
-To nie powód, żeby...- Anthony przerwał mi głośnym chrząknięciem. Gdy odwróciłam wzrok w jego kierunku spojrzał na mnie znaczącym wzrokiem- Myślisz, że nie wytrzymał?
-Wiesz... Dziewczyna się prawie przekręciła to się wystraszył, że nie zdąży jej tego powiedzieć.
Nagle zaczął dzwonić telefon Tony'ego. Wyszedł z pokoju i odebrał. Słyszałam jak krzyczy i klnie. Gdy skończył rozmawiać, wbiegł do pokoju.
-Grimes nie żyje- powiedział.
-No już od dawna- odparła zaniepokojona Jessica.
-Ale Emily. Musimy jechać- zarządził i szybko ruszyliśmy do samochodu.
--------------
Nareszcie kolejna osoba zginęła. Już mi się nudziło :))
Uhuhuhu, kolejny rozdzialik, sama zaraz muszę napisać II rozdział do swojego ff. Jak zawsze rozdział wprowadza w napięcie. Czekam na więcej! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWłaśnie, wypadałoby coś w końcu wstawić Julio. Już się nie mogę doczekać :) No i oczywiście również serdecznie pozdrawiam!
Usuń